Opublikowane przez „Gazetę Wyborczą” zdjęcia nie są wszystkimi, jakie zrobiono 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. „GW” - broniąc Donalda Tuska - na swojej stronie internetowej pokazała ich zaledwie 30, a w sumie jest ich kilkaset. Wszystkie zostały zrobione przez fotoreporterów z Kancelarii Premiera.
Pokazane zdjęcia to w kolejności zdjęcia od najwcześniejszego pokazującego Tuska i Putina pod namiotem niebieskiej barwy po najpóźniejsze pokazujące ich na tle specjalnego samochodu piaskowo-szarej barwy. Nawet więc gdyby tylko tyle posiadała Kancelaria, to łatwo zauważyć, że powinno być ich ponad trzysta, a nie zaledwie 31. Co więcej:
bliższa analiza pokazuje, że pomiędzy nimi nie ma ciągłości. Niektóre następują jedno po drugim, tak jak rzeczywiście były robione z odstępem niecałej sekundy. Inne oddziela nawet kilkadziesiąt zdjęć nieopublikowanych. Łatwo to zauważyć, gdy przyjrzy się zdjęciom pokazującym oficjeli maszerujących w rzędzie w odróżnieniu od następnych. Te pierwsze, pokazujące idących w jednym szeregu przedstawicieli rządów FR i RP, m.in. Waldemara Pawlaka i Bogdana Klicha, ówczesnego ministra obrony narodowej, są robione jedne po drugim.
Kolejne zdjęcia są zrobione w zupełnie innym miejscu.
Publikacja „GW” wywołała dyskusję w sieci – internauci bardzo szybko zauważyli brak ciągłości w opublikowanych zdjęciach i brak jakiegokolwiek dowodu na to, że zdjęcie śmiejącego się Tuska z Putinem opublikowane przez tygodnik „W sieci” jest fotomontażem.
Źródło: niezalezna.pl
Dorota Kania