Byłego dziennikarza „Gazety Wyborczej” Marcina Bosackiego na stanowisku rzecznika MSZ Polski zastąpił inny pracownik „GW” Marcin Wojciechowski. Jako publicysta zasłynął on m.in. tym, że dwa dni po katastrofie smoleńskiej opublikował służalczy tekst pt. „Dziękujemy wam, bracia Moskale”.
„To niewiarygodne, ile ciepła wobec Polski i Polaków wyzwoliła w Rosji i wśród Rosjan katastrofa prezydenckiego Tu-154” - pisał 12 kwietnia 2010 r. Marcin Wojciechowski.
I dodawał:
„Wzruszony premier Władimir Putin żegnający ciało Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej osobiście kierujący akcją ratunkową w Smoleńsku i początkiem prac komisji wyjaśniającej przyczyny wypadku. Wspólnie z Donaldem Tuskiem oddający hołd wszystkim ofiarom katastrofy. [...] Grzeczni i współczujący są milicjanci, kierowcy, pracownicy kremlowskiej ochrony towarzyszącej Putinowi”.
Podkreślmy, że Wojciechowski pisał
to wszystko na poważnie.
Nowo namaszczony rzecznik MSZ kończył swój płomienny tekst następującymi słowami:
„To paradoks, ale tragedia w Smoleńsku ma szansę połączyć nasze narody jak nic dotychczas. [...] Zachowanie Rosjan po tragedii w Smoleńsku całkowicie przeczy tezom tych, którzy twierdzą, że zbliżenie Polski i Rosji jest niemożliwe. Zobaczymy, co przyniesie czas, ale pojednanie polsko-rosyjskie ma szansę z płonnego marzenia przemienić się w realny fakt.[...] Na razie pod wpływem tego, co widziałem w Smoleńsku, i tego, jak zachowują się władze w Moskwie, mam ochotę powiedzieć z całego serca: Dziękujemy wam za to, Rosjanie!”.
Ale nie tylko podziękowaniami wobec Rosjan Marcin Wojciechowski mógł podbić serce ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. 13 kwietnia 2010 r. - trzy dni po katastrofie - dziennikarz opublikował w „GW” artykuł pod wiele mówiącym tytułem:
„Piloci zdecydowali: lądujemy!”. Pisał w nim:
„Wszystko wskazuje na to, że kapitan Tu-154 sam podjął decyzję o lądowaniu”. Oczywiście później okazało się, że załoga wcale nie lądowała, tylko próbowała przerwać manewr podejścia do lądowania.
Z kolei w maju 2010 r. - po ogłoszeniu wstępnego raportu MAK - Wojciechowski - podpierając się... ustaleniami Tatiany Anodiny, krytykował prasę piszącą o możliwości zamachu.
„Z całą pewnością na podstawie prac ekspertów wiadomo już, co nie było przyczyną katastrofy. Nie była to ani awaria, ani zamach. Lotnisko w Smoleńsku było 10 kwietnia tak samo wyposażone jak trzy dni wcześniej podczas wizyty premierów Polski i Rosji. Nie stwierdzono błędów kontrolerów lotu. [...] Ciekawe, czy teraz autorzy najbardziej fantastycznych wersji katastrofy przyznają się do błędu i przeproszą? Za dezinformowanie, budzenie upiorów, podsycanie podejrzliwości między samymi Polakami oraz Polakami i Rosjanami” - pisał Wojciechowski.
Sam do tej pory nie przeprosił za swoje słowa o pilotach, którzy rzekomo podjęli decyzję o lądowaniu, i o bezbłędnych kontrolerach lotu.
Źródło: niezalezna.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Grzegorz Wierzchołowski