- Przez pierwsze trzy dni miałem już wszystkiego dosyć. Chciałem uciec, wrócić do więzienia albo zrobić cokolwiek, by nie iść dalej. Wstrzymywało mnie tylko to, że Tomek beze mnie sobie nie poradzi, że nie mogę go zostawić samego na wózku. Czwartego dnia wszystko się zmieniło. Wiedziałem, że dojdę do Częstochowy i że pójdę w następnym roku – mówi „Gazecie Polskiej” Mirek, więzień, uczestnik XXIII Pielgrzymki Niepełnosprawnych na Jasną Górę. Po raz pierwszy więźniowie poszli w pielgrzymce osób niepełnosprawnych w 2000 r. – zgodę wydał ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński.
Pierwsza pielgrzymka osób niepełnosprawnych wyruszyła z parafii św. Józefa na Woli do Częstochowy w 1992 r. Organizatorem był
ks. Stanisław Jurczuk, założyciel Katolickiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Archidiecezji Warszawskiej.
– Niepełnosprawni, którzy do tej pory brali udział w innych ogólnych pielgrzymkach z Warszawy na Jasną Górę, zasygnalizowali, że dobrze byłoby zorganizować własną. Wytyczyliśmy trasę przystosowaną dla wózków inwalidzkich, zwróciliśmy się do mieszkańców miejscowości, w których planowano noclegi, o pomoc w zapewnieniu miejsc do spania, zorganizowaliśmy sprzęt i serwis techniczny – wylicza ks. Jurczuk, który zaledwie w ciągu czterech miesięcy wraz z kilkoma innymi osobami wszystko przygotował i 5 sierpnia 1992 r. wyruszył z Pierwszą Pieszą Pielgrzymką Niepełnosprawnych, w której w dwóch grupach szło około 250 pątników.
W tym roku było już pięć grup, w których pielgrzymowało blisko 700 osób.
W 2000 r. kapelanem Duszpasterstwa Więziennego RP był
ks. Jan Sikorski, współtwórca Bractwa Więziennego, które zajmuje się religijną i materialną pomocą więźniom i ich rodzinom.
– W roku milenijnym wpadliśmy na pomysł, żeby z pielgrzymką osób niepełnosprawnych poszli także więźniowie – wspomina Marek Łagodziński, prezes fundacji „Sławek”.
– Gdy przedstawiliśmy ten pomysł władzom więziennym i w ministerstwie, wszyscy łapali się za głowy – mówi ks. Jurczuk.
Ministrem sprawiedliwości w tym czasie był
Lech Kaczyński. –
Niemal natychmiast zdecydował, że zgoda zostanie wydana. Gdy urzędnicy mówili, że to zły pomysł, że więźniowie mogą uciec, minister Kaczyński stwierdził, że bierze odpowiedzialność za każdego więźnia i ręczy za nich własną głową. Postawił tylko jeden warunek: o tym, że w pielgrzymce idą więźniowie, nikt nie może się dowiedzieć – wspominają jego najbliżsi współpracownicy.
– W takich sprawach Lech Kaczyński kierował się własną intuicją i wyczuciem – czas pokazał, że miał rację, zgadzając się na udział w pielgrzymce osób osadzonych – mówi „Gazecie Polskiej” poseł PiS Wojciech Jasiński, w 2000 r. wiceminister sprawiedliwości nadzorujący więziennictwo.
W 2000 r. w pielgrzymce poszło pięciu więźniów, a wraz z nimi ks. Jan Sikorski.
– Każdy z nich opiekował się osobą niepełnosprawną i robili to z takim zaangażowaniem, że inni pątnicy byli święcie przekonani, iż są to klerycy bez reszty poświęcający się chorym – mówi ks. Jurczuk.
– Podczas kolejnych pielgrzymek uczestnicy dowiedzieli się o udziale więźniów, ale nie było reakcji negatywnych – wręcz przeciwnie, odnoszono się do nich z ogromną życzliwością – dodaje duchowny.
Więcej w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska"
Źródło: Gazeta Polska
Dorota Kania