Mnie jak zwykle kojarzy się to z rokiem 1980. Wtedy 40 tys. robotników strajkowało w imieniu nauczycieli. Dlaczego 40 tys. osób ryzykowało swój dwutygodniowy zarobek w walce o godziwe płace nauczycieli? 30 lat temu robotnicy wiedzieli, że ważniejsze jest rzetelne wykształcenie ich dzieci niż utrata połowy pensji. Wiedzieli, że wykształcenie warunkuje przyszłe sukcesy indywidualne i sukces narodowej wspólnoty. Wiedzieli też, że wykształcone dzieci potrafią zarobić na emerytury rodziców. W Gdańsku rezydowała negocjacyjna delegacja nauczycieli. Na szkolnej tablicy wykaligrafowano cytat: „Państwo policyjne to takie państwo, w którym policjant zarabia więcej niż nauczyciel". A dzisiaj?
III RP oddała edukację i jej koszty w ręce gmin. Lecz policja jest państwowa. W III RP okazuje się, że policja jest znacznie ważniejsza niż edukacja.
Na tablicy w Gdańsku wypisano też, że w II Rzeczypospolitej 14,5 proc. wydatków budżetu przeznaczano na edukację. A dzisiaj?
Dzisiaj na edukację brakuje pieniędzy. Gdzie się podziały? Komuna na oświatę pieniądze znajdowała, „zielona wyspa" znaleźć ich nie potrafi czy nie chce? Jest to bowiem nie kwestia istnienia pieniędzy, lecz priorytetu wydatków. Międzynarodowy Fundusz Walutowy wymaga od wszystkich krajów członkowskich ograniczenia wydatków na edukację i ochronę zdrowia. Ekspert MFW Thomas Morrison w swojej ekspertyzie „Polityczne uwarunkowania wprowadzania systemów dostosowawczych" zaleca: „Nie należy ograniczać dostępu dzieci do szkół, gdyż zawsze powoduje to bunty rodziców. Natomiast obniżanie poziomu nauczania daje większe oszczędności, a w żadnym kraju nie powodowało protestów". Dotychczas!
Otóż kilka dni temu w Krakowie nauczyciele rozpoczęli głodówkę. Została ona zainicjowana przez pięciu byłych opozycjonistów: Adama Kalitę, Leszka Jaranowskiego, Grzegorza Surdę, Ryszarda Majdzika i Mariana Stacha. Jest to akcja protestacyjna przeciwko reformom Katarzyny Hall, zwłaszcza przeciwko radykalnemu ograniczeniu przedmiotów humanistycznych w szkołach, w tym historii. A minister – oczywiście niewinna, ona po prostu zleciła reformę „ekspertom". Premier Donald Tusk też powinien się rozliczyć ze swojego czasu pracy. Zlecił autostrady Chińczykom i poszedł grać w piłkę? Co robiła Katarzyna Hall, w czasie, gdy eksperci mozolili się nad reformą, oprócz pobierania pensji? Tego nie wiemy. Nie wiemy też, komu zleciła „reformę" polskiej szkoły. Na pewno nie było jej stać na zatrudnienie eksperta MFW Morrisona. W związku z tym, znając standardy Platformy, dręczy nas plotkarska ciekawość, czy aby nie był to fryzjer pani minister.
Żarty na bok. Kilkanaście lat temu w San Francisco odbyła się konferencja „na szczycie", w czasie której uzgodniono, że obecny stan techniki nie wymaga już masowego zatrudnienia. Że dzisiaj wystarcza 20 proc. populacji, a 80 proc. jest zbędne i stanowi jedynie obciążenie. Nie wiemy, jaki los przewidziano dla tej części. Lecz niezależnie od projektu warunkiem, aby „zbędni" się w tym nie połapali, jest obniżenie poziomu nauczania.
Tekst ukazał się w weekendowej "Gazecie Polskiej Codziennie"
