W ostatnim czasie mieliśmy kilka incydentów, które można określić jako prowokacje strony rosyjskiej. Zaczęło się od usunięcia tablicy w Smoleńsku, później była informacja o nieprawidłowej identyfikacji przez Polskę trzech ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, a ostatnio mamy tablicę mówiącą o czerwonoarmistach „zamordowanych w polskich obozach śmierci”. Czy Rosja próbuje, na ile może sobie pozwolić wobec Polski, jak dalece da się ją zwasalizować?
Wydarzenia tego typu zawsze można traktować jako sprawdzanie odporności drugiej strony, ale wydaje mi się, że trzeba do nich przykładać właściwą miarę. Niewątpliwie testowaniem polskich polityków czy generalnie polityki polskiej było zdjęcie tablicy w Smoleńsku. Stało się to przed wizytą polskiego prezydenta i Rosja chciała postawić w trudnej sytuacji stronę polską. Chciała sprawdzić stopień twardości, elastyczności lub ugodowości polskich polityków.
Dlaczego?
Po pierwsze, żeby przetestować efekty skuteczności dotychczasowej polityki. A po drugie, żeby sprawdzić zasadę, którą często cytuje prezydent Komorowski: ufaj, ale sprawdzaj. Jeśli chodzi o tablicę, którą powieszono w Słupcy, a nie w Strzałkowie, jak media mylnie podają, to nie widzę żadnego wyraźnego celu politycznego. W sprawę nie były też zaangażowane żadne czynniki oficjalne, jak w przypadku tablicy w Smoleńsku, gdzie zrobiono to na polecenie gubernatora. Zawieszający tablicę w Słupcy określili się jako „tajni patrioci”: myślę, że celem tej operacji było przypomnienie jeńców wojennych w Polsce, przypomnienie, że jest to ważna sprawa w stosunkach polsko-rosyjskich i że będzie ona stale wracała.
Ale przecież wiadomo, że nie było żadnych „polskich obozów śmierci”, a tym bardziej ludobójstwa.
Rosjanom nie chodzi o prawdę historyczną. Jest to jedynie spór istotny i ważny z punktu widzenia zdefiniowania rosyjskiej tożsamości narodowej. Jej charakter się zmienia, jest dynamiczny, a po upadku Związku Radzieckiego ta kwestia pozostaje nadal nierozstrzygnięta. W rosyjskim definiowaniu własnej tożsamości bardzo ważna jest ocena przeszłości sowieckiej i ustosunkowanie się do Polski. Nie tyle w sensie realnym, ile symbolicznym.
We wszystkich ostatnich incydentach schemat jest niemal taki sam: rosyjskie rządowe media podają informację, która doprowadza do konfliktu.
Incydent z tablicą w Słupcy świadczy o tym, że pewne środowiska w Rosji mówią nam wyraźnie: my tej sprawy nie odpuścimy i możecie być pewni, że będziemy ją podnosić, bo jest ona dla nas ważna.
Generalnie kryje się za tym wyraźnie nacjonalistyczny sposób definiowania tożsamości narodowej. Ta kwestia od dawna powraca – widać, że strona rosyjska nie ma problemu z przyznaniem się do zbrodni katyńskiej, ale pod warunkiem, że druga strona przyzna się do innych zbrodni. Ten sposób pojmowania historii można określić: wszyscy jesteśmy łajdakami i w związku z tym z niczego nie powinniśmy się rozliczać: Katyń, owszem, był, ale istniały też polskie obozy śmierci. Ten kierunek rosyjskiej tożsamości narodowej można wiązać z Putinem, on go sam wielokrotnie przedstawiał. Wystarczy przypomnieć sobie jego publiczne wypowiedzi na ten temat.
A co powinniśmy zrobić?
Wydaje mi się, że wykonawcy tej operacji: „tajni patrioci” i ich zleceniodawcy umiejętnie wykorzystali lukę, którą pozostawiliśmy. Społeczeństwo polskie nie jest świadome wszystkich okoliczności wojny polsko-bolszewickiej. Nie pokazujemy wojny 1919–1920 jako konfliktu Europy z komunizmem, z totalitarną ideologią, w której po naszej stronie stała Ukraina, „biali” Rosjanie, Azerowie itd. To właśnie powinniśmy cały czas eksponować. Fatalnie się stało, że w zeszłym roku obchody Bitwy Warszawskiej zostały sprowadzone tylko do wymiaru polsko-rosyjskiego, co całkowicie fałszuje obraz sytuacji i jest na rękę rosyjskiej polityce historycznej. Nie powinniśmy dać się spychać na pozycje antyrosyjskie, ale pokazywać, że wojna bolszewicka była zmaganiem Europy z totalitarnym systemem. Miejmy nadzieję, że incydent w Słupcy spowoduje korektę naszego myślenia i naszego działania.
Mieliśmy ostatnio sytuację, że w trakcie wizyty polskiego prokuratora generalnego strona rosyjska poprzez rządową agencję obwieściła, że Polacy pomylili się w identyfikacji trzech ciał ofiar smoleńskiej katastrofy.
Trudno zrozumieć logikę działania strony rosyjskiej i myślę, że wypuszczenie tej informacji w takim właśnie momencie ma znaczenie proceduralne. Gdy się ją na trzeźwo analizuje, była ona zupełnie niepotrzebna. Ale być może moment jej przekazania do czegoś Rosjanom posłużył.
Trzeba również powiedzieć, że ze względu na przyjęte podstawy prawne badania przyczyn katastrofy strona rosyjska uzyskała ogromne możliwości takiego posługiwania się dochodzeniem i śledztwem, by wpływać na sytuację wewnętrzną w Polsce, z czego wielokrotnie Rosjanie skorzystali. Najwyraźniejszym przykładem był tu raport MAK-u – ze względu na jego treść, a jeszcze bardziej formę, w jakiej go przedstawiono. Skandaliczna konferencja tzw. ekspertów, a w rzeczywistości partnerów biznesowych Tatiany Anodiny, przy czym na dwóch z nich ciąży odpowiedzialność za dopuszczenie do katastrof lotniczych, o czym wielokrotnie w Rosji pisano.
Czy można było zrobić cokolwiek, by sprawa śledztwa ws. Smoleńska przybrała zupełnie inny obrót?
Polska opinia publiczna nie zna kilku istotnych okoliczności. Na razie wiemy, że 13 kwietnia ustnie, chyba pomiędzy premierami Polski i Rosji, zostało zawarte porozumienie, którego treścią było przyjęcie rosyjskiej propozycji odnośnie do prowadzenia śledztwa. Z rekonstrukcji wydarzeń możemy wnioskować, że od 10 do 13 kwietnia 2010 r. badanie katastrofy przebiegało najprawdopodobniej na podstawie umowy z 1993 r. i dopiero po trzech dniach okazało się, że została przyjęta konwencja chicagowska, przy czym mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście tak się stało.
Dlaczego?
Ponieważ jest bardzo charakterystyczne, że prof. Żylicz, ekspert strony rządowej, w swoim artykule w „Państwie i prawie” wyraźnie mówi, że uzgodniono stosowanie załącznika 13 jako dokumentu prawa międzynarodowego, a nigdzie nie mówi, że uzgodniono stosowanie konwencji chicagowskiej. Wszystko wskazuje więc na to, że w sprawie wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy Rosja kieruje się prawem rosyjskim, krajowym, a nie międzynarodowym. 13 kwietnia 2010 r. premier Putin podpisał rozporządzenie, na mocy którego zlecił MAK-owi badanie katastrofy i jest to wyłącznie akt wykonawczy rządu, czyli de facto premiera. Jako zleceniodawca występuje państwowa komisja rosyjska pod kierunkiem premiera, która już się rozwiązała. Zgodnie z przyjętą w Rosji pragmatyką, komisja powinna się pod tym raportem podpisać.
Podpisała się?
Nie.
Co to oznacza?
Że w sensie formalnoprawnym tego raportu nie ma. On istnieje wyłącznie jako raport techniczny.
Co my możemy w takiej sytuacji zrobić?
Prowadzić spór polityczny z Rosją.
Ale kto ma to zrobić? Raczej nie ma szans, by zdecydował się na to obecny rząd.
W takim razie powinni to zrobić jego następcy.
Kto w tej chwili rządzi w Rosji: służby stojące za Putinem czy te związane z Miedwiediewem?
Najprawdopodobniej jest to wypadkowa kilku grup i koterii. Można zaryzykować taką tezę, że Putin ma więcej instrumentów, ażeby wpływać na sytuację. Miedwiediew ma słabsze i mniejsze zaplecze. Być może te grupy się w jakiś sposób ze sobą ułożą. To nie jest sytuacja nowa, mieliśmy podobną sytuację przed upływem każdej kadencji prezydenta w Rosji. Z jednej strony w konflikcie politycznym i w wyniku zakulisowych tragów ustanawiano nową równowagę, której wypadkową było zaproponowanie jednego, oficjalnego kandydata na urząd prezydenta Rosji. Przypuszczam, że tak się teraz stanie, chociaż nie można wykluczyć scenariusza otwartego konfliktu pomiędzy Miedwiediewem a Putinem.
* * *
Włodzimierz Marciniak (ur. w 1954 w Łodzi) – polski politolog, sowietolog i rosjoznawca, dyplomata, profesor Wyższej Szkoły Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu.