Nisztor twierdzi, że:
1) albo wysokość 15 m jest nieprawdziwa, bo pochodzi z niedokładnego wysokościomierza ciśnieniowego w Tu-154M, którego margines błędu może wynosić nawet 10–15 m - a zatem samolot po prostu uderzył w ziemię
2) albo samolot, owszem, rozleciał się w powietrzu, było to jednak spowodowane uderzeniem w brzozę, a następnie oderwaniem fragmentu skrzydła i przechyleniem samolotu "na plecy"
Hipotezy te są oczywiście nonsensowne.
Po pierwsze: gdy nastąpił zanik zasilania komputera pokładowego i innych urządzeń (w tym czarnych skrzynek), polski Tu-154 znajdował się około 60-80 metrów przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem. Wystarczy zajrzeć do raportu MAK i porównać współrzędne geograficzne. Katastrofa musiała zatem nastąpić w powietrzu.
Druga hipoteza Nisztora jest jeszcze ciekawsza. Dziennikarz "Rzeczpospolitej" przyznaje, że do rozpadu samolotu mogło dojść już w powietrzu, ale bezpośrednią przyczyną tego miało by być... obrócenie się maszyny w powietrzu o 180 stopni po uderzeniu w brzozę. "W momencie uderzenia w brzozę samolot nagle stracił fragment skrzydła. Na drugim była w tym czasie ogromna siła nośna. Silniki wchodziły w najwyższe obroty. Nastąpiło więc bardzo poważne zaburzenie aerodynamiki. Samolot wykonał pół beczki. W takiej sytuacji bardzo duże przeciążenie ujemne spowodowało, że wszystko przestało działać, a samolot się rozpadł" - cytuje Nisztor swojego eksperta, pilota-instruktora.
Podkreślmy jeszcze raz: dziennikarz "Rz" na poważnie rozpatruje możliwość, że samolot odwrócił się do góry nogami i z tego powodu pękł jak przekłuty balon albo bańka mydlana.
Tekst Piotra Nisztora to kolejna próba podważenia faktu, że niemal wszystkie urządzenia pokładowe Tu-154 przestały działać w powietrzu. Przed dziennikarzem "Rzeczpospolitej" w równie topornym stylu atak przypuszczali Piotr Śmiłowicz z "Newsweeka" i Konrad Piasecki z RMF FM. Dla prawdziwych dziennikarzy śledczych oznacza to tylko jedno: że jest to wątek, który może doprowadzić do prawdy o katastrofie smoleńskiej.