10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

„Upadłe anioły”, czyli Witold Gadowski o niedoli fajnych polityków

Przy wszelkich zasobach naturalnych Polsce dotkliwie brakuje jednego, państwowotwórczego surowca – elity z prawdziwego zdarzenia, ludzi, którzy nie tylko potrafią jeść nożem i widelcem, lecz także posiadają tę odrobinę honoru, która chroni ich przed robieniem z siebie publicznego pośmiewiska.

Jacek Protasiewicz
Jacek Protasiewicz
Zbigniew Kaczmarek - Gazeta Polska

Tymczasem przypadki panów Stefana Niesiołowskiego, Kazimierza Marcinkiewicza i ostatnio Jacka Protasiewicza pokazują, że nie ma takiej granicy groteskowości, której nie zdołałby przekroczyć polityk, który jeszcze niedawno wydawał się być poważnym członkiem najbardziej ścisłej, rządzącej elity.

Kazimierz Marcinkiewicz był nawet premierem rządu RP i miał w tym czasie bajeczne notowania popularności. Jak wszyscy wiemy, później poznał rozpoetyzowaną Izabel, porzucił rodzinę, konserwatywno-chrześcijańskie zapatrywania i stał się etatowym gościem we wszelkich audycjach telewizji TVN, gdzie wszędzie spełniał rolę pożytecznego łajdaka, który sprzedawał publicznie swoich pobratymców partyjnych. Po drodze zdarzył mu się opisywany przez brukowce konflikt z nową miłością i wylądował jako podstarzały dandys, od którego już nikt nie chce jego rozmienionych na drobne ploteczek, sformułowań i wypowiedzi. Pozostał mu jedynie triatlonowy rower, choć i ten zajął ponoć komornik. Fajnopolacki Marcinkiewicz przestał interesować sobą nawet najmniej wymagające brukowce, a jego byt publiczny może uratować jedynie freakowa walka w klatce z jakąś odmianą Murańskiego czy tym podobnej osobistości. 

Stefan Niesiołowski – kolega Marcinkiewicza ze Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego – nimbu konserwatysty i szanowanego uczestnika opozycji antykomunistycznej pozbył się na rzecz umiłowania ladacznic i uciech przez nie dostarczanych. Ewolucji jego postawy towarzyszyła spektakularna zmiana poglądów, która zakończyła się publicznie głoszonym przez Niesiołowskiego afektem do Donalda Tuska. Jego niecenzuralne igraszki i nagła nienawiść wobec Jarosława Kaczyńskiego stały się wręcz cyrkowe, a powolnej degeneracji starzejącego się posła z Łodzi towarzyszyły syndromy coraz większej dezynwoltury w głoszeniu krańcowo odmiennych od wcześniej deklarowanych wartości i poglądów. Niesiołowski w końcu stał się synonimem frustrata i ziejącego nienawiścią nieudacznika, którego żywot polityczny mógłby stać się kanwą opowieści o nagłym upadku. Właściwie swój publiczny żywot zakończył gorzej od profesora, który w filmie „Błękitny anioł” zakochał się w zjawiskowej Marlenie Dietrich i wiedziony tym uczuciem stoczył się na samo dno moralnego upadku.

Przypadek Jacka Protasiewicza jest jednak najbardziej epicki i ciekawi tym bardziej, że nie widomo jeszcze, jaki będzie finał kariery polityka, który kiedyś lokował się tuż obok Donalda Tuska i kierował kampaniami wyborczymi Platformy Obywatelskiej. Nic nie zapowiadało tak spektakularnej kariery tego niezbyt wyróżniającego się intelektem polonisty z Brzegu. Miał jednak cechę, która umożliwiła mu dobre ustawianie się do zmiennie wiejących w polskiej polityce wiatrów. Dzięki temu stał się działaczem Unii Wolności, ale rychło wyczuł, że większa kariera czeka go w bliskim kręgu Donalda Tuska. Z tego też powodu znalazł się w bliskim otoczeniu „wodza”. Protasiewicz piął się w górę, aż zaszumiało mu w głowie i jako europoseł wdał się w awanturę z niemieckimi pogranicznikami, którym prezentował widowiskowo wykonany rzymski salut, zakwalifikowany jednak jako faszystowskie zachowanie, na dodatek podkreślone wonią alkoholu z ust. Nieszczęściem Protasiewicza był fakt, że jego występy zostały szeroko nagłośnione i musiały wywołać rezonans. A przecież w 2013 roku znalazł się nawet na pozycji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Był to szczyt jego kariery. Potem coraz dziwaczniejsze popisy sprawiły, że towarzysze z PO postanowili się go pozbyć. Na skutek przedziwnych manewrów znalazł się w sojuszu z PSL i – co zadziwia – począł odbudowywać swoją karierę. Nie znalazł się już jednak na szczytach władzy, po przegranych wyborach parlamentarnych i samorządowych musiał zadowolić się stanowiskiem wicewojewody dolnośląskiego. Tym razem stał się bardziej znany dzięki romansowi z młodszą o wiele lat aktywistką PO Darią Brzezicką. Płomienny romans na tyle zawrócił mu w głowie, że zasłynął całą serią dziwacznych wpisów na platformie „X”, w których nie było śladu jego polonistycznego wykształcenia, a raczej popisy wulgarności i hejtu. Doprowadziło to do pozbawienia go rządowej funkcji i de facto wysłania w krainę, którą wcześniej zwiedzał Marcinkiewicz. Protasiewicz jednak odgraża się, że napisze wspomnienia. I istotnie ma wiele spraw do opisania. To sprawy, których Tusk raczej nie chciałby rozpatrywać publicznie. Czy kolejny „upadły anioł” polityki sprawi kłopot swemu panu? Pożyjemy, zobaczymy. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski