Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polityka

Tusk premierem – ofiary Amber Gold przegrały w sądzie. Lata mijają, a gigantyczna afera nadal nierozliczona

Afera Amber Gold wybuchła, gdy premierem był Donald Tusk, a jego syn publicznie przyznał: „Wiedzieliśmy z ojcem, że to lipa”. Ofiarami oszusta Marcina P. padły tysiące Polaków, którzy stracili nierzadko dorobek życia. Od lat bezskutecznie próbują odzyskać pieniądze. Szansę na to dawał wyrok w procesie przeciwko skarbowi państwa, bo w pierwszej instancji wygrali. Niedawno jednak w apelacji ponieśli bolesną porażkę. Gdy znów Donald Tusk jest premierem...

– Kategorycznie się nie zgadzam z tym wyrokiem. Uważam, że jest absolutnie niesprawiedliwy – mówi „Gazecie Polskiej” poseł Małgorzata Wassermann, była przewodnicząca sejmowej komisji śledczej ds. Amber Gold. Przyznała jednocześnie, iż celem jej prac było m.in. ułatwienie w przyszłości dochodzenia roszczeń osobom poszkodowanym.

– Natomiast sędzia uzasadniała wyrok w taki sposób, że ci ludzie działali na własne ryzyko i trudno, żeby skarb państwa ponosił teraz za to odpowiedzialność. Zapomniała tylko, że w przypadku akurat tej sprawy zawiodły wszystkie instytucje państwowe powołane do tego, aby ostrzegać Polaków przed grożącymi im niebezpieczeństwami.

Przekręt na złocie

Oto krótkie przypomnienie kluczowych faktów w sprawie afery Amber Gold, której kulisy wielokrotnie opisywała "Gazeta Polska". W 2009 roku w Gdańsku zaczęła działać spółka, której założycielem był Marcin P. (wcześniej już karany). Firma łudziła ogromnymi zyskami głównie dzięki „inwestycjom” w złoto. Niestety, poprzez gigantyczną kampanię reklamową znalazła wielu chętnych. 

Dzięki zarobionym milionom Marcin P. zainwestował w stworzenie linii lotniczej OLT Express, w której promocję zaangażowali się znani na Pomorzu politycy Platformy Obywatelskiej, a pracę tam znalazł Michał Tusk, syn ówczesnego premiera Donalda Tuska.  Amber Gold działała długo, choć Komisja Nadzoru Finansowego alarmowała, że spółka nie ma pozwolenia na przyjmowanie wkładów pieniężnych. Na początku 2012 roku klienci zaczęli zgłaszać, że zostali oszukani. Minęło jeszcze kilka miesięcy, zanim do akcji wkroczyły prokuratura i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Straty spowodowane przez Amber Gold oszacowano na 851 mln złotych, a osób pokrzywdzonych było kilkanaście tysięcy.

Wprawdzie Marcin P. został prawomocnie skazany na 15 lat pozbawienia wolności, ale nadal wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Mało kto wierzy, aby sam mógł zorganizować tak gigantyczny przekręt. Do dziś jednak nazwiska jego wspólników pozostają nieznane. Nigdy również nie ustalono, co tak naprawdę stało się z setkami milionów złotych. 

Zostawieni na lodzie

Oczywiście byli klienci Amber Gold przede wszystkim chcieli odzyskać pieniądze, ale okazało się to bardzo trudne. Po ogłoszeniu upadłości spółki syndyk przez długie lata szukał jej aktywów. Bez satysfakcjonującego efektu. „Złoto »wyparowało« (jeśli w ogóle istniało), gotówki odnaleziono niewiele, zabezpieczono kilka nieruchomości, samochodów… Ich wartość była jednak daleka od wysokości roszczeń” – informowała „GP”. 

Finalnie kilkunastu tysiącom indywidualnych pokrzywdzonych wypłacono łącznie nieco ponad 66 mln zł. To oznaczało dla każdego zaledwie 10 proc. „zaspokojenia w stosunku do wykazanych wierzytelności”. I nie mają już szans na resztę, bo w komunikacie sprzed lat pojawiło się kategoryczne stwierdzenie: „ostateczny plan podziału”.

Pozew przeciwko skarbowi państwa

Dlatego ofiary oszusta szukały innych sposobów. Grupa około 200 osób złożyła pozew zbiorowy przeciwko skarbowi państwa. Podkreślono w nim, że grono pokrzywdzonych było tak wielkie, a straty tak duże, przez ewidentne błędy instytucji państwowych, które dopuściły, aby Marcin P. bardzo długo działał.

Proces przed Sądem Okręgowym w Warszawie trwał niemal pięć lat, a latem 2022 roku zapadł wyrok. Wymienionym w pozwie byłym klientom Amber Gold przyznano łącznie ponad 20 mln złotych (plus odsetki, które urosły do ogromnych kwot); kwoty były różne – w zależności od poniesionej szkody, czyli od kilku tysięcy złotych do nawet ponad miliona. W uzasadnieniu sąd podzielił argument, że gigantyczna skala oszustwa była skutkiem spóźnionej reakcji organów ścigania i właściwych służb, choć dysponowały od dłuższego czasu wiarygodnymi informacjami, że Amber Gold to ordynarny przekręt. 

Przypomnijmy, że chodzi o okres, gdy rządziła koalicja PO-PSL, a premierem był Donald Tusk. „Obaj z ojcem wiedzieliśmy, że Amber Gold, mówiąc kolokwialnie, to lipa” – zeznał Michał Tusk podczas przesłuchania przez sejmową komisję śledczą. 

Długa bezczynność

Wyrok korzystny dla ofiar oszustwa zaskarżył jednak reprezentant skarbu państwa, czyli Prokuratoria Generalna. Akta trafiły do Sądu Apelacyjnego w Warszawie we wrześniu 2022 roku. Co się działo przez następne ponad dwa lata? Problem w tym, że nic! Poza wylosowaniem trzyosobowego składu orzekającego. – Pojawiło się nawet ryzyko przewlekłości i wypłaty odszkodowań z tego tytułu, bo nie wykonano żadnych czynności – mówi „GP” prawnik znający szczegóły sprawy. 

Dopiero w połowie 2024 roku przewodniczący wydziału wyznaczył termin pierwszego posiedzenia na grudzień, ale nie doszedł on do skutku, bo sędzia referent niespodziewanie przeszła w stan spoczynku. Konieczne więc było ponowne skompletowanie składu, który rozpozna apelację od orzeczenia.  

Na niekorzyść pokrzywdzonych

W styczniu 2025 roku przeprowadzono losowanie, wskutek którego referentem sprawy została sędzia Katarzyna Kisiel. Wówczas dopiero od kilku tygodni orzekająca w „apelacji”, gdzie trafiła w ramach delegacji z Sądu Okręgowego w Warszawie (w czerwcu przedłużonej do końca tego roku).

Ciekawostka: pomimo krótkiego „stażu” w SA, została wiceprzewodniczącą VI wydziału cywilnego. Co jednak najważniejsze, szybko zapoznała się z ogromnym materiałem dowodowym. 

29 sierpnia ogłoszony został wyrok II instancji. Nie takiego zapewne się spodziewali pokrzywdzeni przez Amber Gold, bo poprzednie orzeczenie zostało uchylone, a ich roszczenia w całości oddalone. – Tusk nie był premierem – usłyszeli wyrok korzystny. Tusk jest premierem – usłyszeli wyrok niekorzystny. Trudno nie snuć podobnych teorii w takiej sytuacji – skomentował nieco złośliwie jeden z rozmówców „GP”. 

Tezy ustnego uzasadnienia wygłoszone przez sędzię Kisiel można spuentować bardzo krótko – skoro dobrowolnie włożyli kasę w Amber Gold, działali na własne ryzyko i sami sobie są winni. „Wskazać należy, że przedstawione w sprawie dowody nie pozwoliły na przypisanie skarbowi państwa, to jest poszczególnym jednostkom prokuratury, odpowiedzialności na podstawie Kodeksu cywilnego i przepisu o szkodzie wyrządzonej przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej” – stwierdziła sędzia Kisiel (cytat za PAP).

„Państwo zawiodło”

Oburzenia takim orzeczeniem, a zwłaszcza jego uzasadnieniem, nie ukrywa poseł Wassermann. – To nie była firma krzak czy działająca w czeluściach internetu, ale Amber Gold miała placówki w niemal każdym większym mieście, reklamy bijące po oczach w każdej części Polski, firma funkcjonowała przez kilka lat. To było coś, co ją uwiarygadniało w oczach inwestorów – tłumaczy.

– Kumulacja złamania zasad w przypadku Marcina P. i Amber Gold to było coś niespotykanego. Został wpisany do Krajowego Rejestru Sądowego, choć zajmowała się nim prokuratura i policja, wreszcie służby specjalne i służby skarbowe. Dlaczego więc przeciętny Kowalski miał uważać, że to firma, w której może stracić swoje pieniądze? 

Były też spotkania Marcina P. z politykami, samorządowcami… – On się bardzo dobrze czuł w Gdańsku – podkreśla parlamentarzystka. – Jeżeli ktoś już wchodzi w linię lotniczą, czyli aspekt działalności wrażliwy dla państwa, to powinny zareagować wszelkie możliwe służby specjalne. Dlatego wydaje mi się, że państwo zawiodło przez swoje instytucje Polaków na pełnej linii i dlatego powinno wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się stało. 

Na pytanie, czy to dla pokrzywdzonych koniec możliwości prawnych dochodzenia roszczeń, czy coś jeszcze mogą zdziałać, Małgorzata Wassermann odpowiada: – Nie znam poszczególnych spraw, bo każda jest na innym etapie. Natomiast to jest wyrok drugiej instancji, w związku z czym sytuacja jest naprawdę trudna. Tym bardziej że te roszczenia wkrótce zaczną się przedawniać – wyjaśnia poseł Wassermann.

Prokurator bez konsekwencji

To nie koniec bulwersujących wydarzeń, które miały miejsce w ostatnich tygodniach, a są związane z aferą. Prokurator Barbara K. prowadziła i nadzorowała postępowanie w sprawie Amber Gold w latach 2009–2012, bezpośrednio po złożeniu zawiadomienia przez Komisję Nadzoru Finansowego. Nie wykonała jednak „wielu oczywistych z punktu widzenia śledztwa czynności”. „W rezultacie umożliwiła kontynuowanie przestępczej działalności przez Marcina P. i kierowaną przez niego spółkę Amber Gold” – podawała w grudniu 2020 roku Prokuratura Okręgowa w Legnicy, która oskarżyła Barbarę K. o niedopełnienie obowiązków i przekroczenie uprawnień. Prokurator K. nie poniosła jednak konsekwencji, bo sąd w Elblągu umorzył postępowanie, uznając, iż w nieprawidłowy sposób uchylono jej immunitet.

Sprawdziliśmy, co się dzieje w tym wątku. „Aktualnie Prokuratura Okręgowa w Legnicy nie prowadzi postępowania dot. Pani prokurator Barbary K.” – przekazała zastępca prokuratora okręgowego Grażyna Szuszkiewicz. Zwróciła uwagę, że w październiku 2023 roku do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego trafiła skarga nadzwyczajna ówczesnego Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry od wspomnianego postanowienia sądu w Elblągu. „Tut. Prokuratura Okręgowa nie została jeszcze poinformowana przez Prokuraturę Krajową o rozstrzygnięciu Sądu Najwyższego w tej sprawie” – stwierdziła prok. Szuszkiewicz. 

„Gazeta Polska” ustaliła jednak to, czego prokuratura nie wie. SN zdecydował w połowie sierpnia o pozostawieniu skargi nadzwyczajnej bez rozpoznania. To skutek jej wycofania przez Prokuratora Generalnego Adama Bodnara, co zrobił 23 lipca, czyli w ostatnim dniu urzędowania przed dymisją. – To niebywały skandal, który utwierdza mnie w przekonaniu, że ta sprawa nie była przypadkowa – stwierdziła poseł Wassermann. 

Źródło: Gazeta Polska