Donald Tusk posiada unikatową na polskiej scenie politycznej umiejętność budowania swojego wizerunku jako polityka decyzyjnego i twardego, przy jednoczesnym zachowaniu dużej płynności ideowej. Daje mu to możliwość swobodnego manewrowania pomiędzy elektoratem lewicowo-liberalnym a centroprawicowym - pisze Filip Rdesiński w "Gazecie Polskiej".
W ostatnich tygodniach jednym z głównych tematów politycznych są oświadczenia rządu dotyczące nowej polityki migracyjnej i prawa azylowego.
Dotychczasowi akolici Donalda Tuska czapkujący mu niemal w każdej sytuacji wpadli w szał i zaczęli rwać włosy z głowy. „Zapowiedzi Tuska są szalenie niebezpieczne, i to na wielu poziomach. Po pierwsze, to dzielenie ludzi na tych, którym należą się fundamentalne prawa, i tych, którym się nie należą. A to czysty rasizm i ksenofobia” – grzmi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Agnieszka Holland. Kolejna z dotychczasowych politycznych groupies premiera Janina Ochojska odbywa rajd po mediach, żeby wygłosić swoje głębokie oburzenie. W konsternację wpadają Ursula von der Leyen i inni europejscy kamraci polskiego szefa rządu. Fatalne skutki radykalnych rozwiązań, które proponuje, stają się w sposób oczywisty przedmiotem reakcji prezydenta Andrzeja Dudy, który w sejmowym orędziu mocno daje wyraz swojemu oburzeniu. „Zapowiedź premiera z ostatnich dni dotycząca nieprzyznawania azylu politycznego nie posłuży uszczelnieniu naszej granicy i ograniczeniu nielegalnej imigracji. Za to wszystko wskazuje na to, że uniemożliwi przedstawicielom białoruskiej na przykład opozycji politycznej schronienie w Polsce” – zwraca uwagę prezydent.
I można by uznać, że to kolejna wielka wpadka Donalda Tuska. Stwierdzić, że zapędził się, przegrzał, nie przemyślał swojego pomysłu. Nic bardziej mylnego. Ten medialny szum został wzbudzony celowo. To, co po nim miało zostać, to przekonanie w polskim społeczeństwie, że Koalicja Obywatelska w sprawach obrony naszych granic idzie dalej niż PiS. Przekonanie, że mamy w kraju szeryfa, który twardą ręką dba o nasze bezpieczeństwo. I jest gotów dbać o nie nawet wtedy, kiedy trzeba pójść na wojnę z własnym zapleczem polityczno-medialnym. Należy jednak zadać sobie pytanie, po co Tuskowi, człowiekowi, który unika jak ognia sytuacji kryzysowych, taka polityczna rejterada z pozycji liberalnych? Dlaczego naraża się na celne punktowanie przez prezydenta za niekonsekwencję? Prezydent przypomniał bowiem posłom obecnej koalicji bieganie z siatkami w pasie przygranicznym, atakowanie Straży Granicznej i udzielanie się w wojnie hybrydowej po stronie nieprzyjaznych nam państw. Po co wkurza salonowych celebrytów? Odpowiedzią są zbliżające się powoli wybory prezydenckie.
Donald Tusk nie ma problemu z tym, żeby jak kameleon dostosować głoszone przez siebie poglądy do aktualnych potrzeb politycznych. W tym względzie jest politykiem skrajnie cynicznym, a także zorientowanym na cel. Jan Rokita w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim mówi o nim wprost: „Machiavelli napisałby o nim dziś nowego »Księcia«”. Obecnie celem, który Tusk stawia na pierwszym miejscu, jest wygrana w wyborach prezydenckich. O ich losie zdecyduje podobnie jak w ostatnich wyborach parlamentarnych płynny elektorat centrum oraz mobilizacja twardych elektoratów. Najważniejszą umiejętnością w tym względzie jest zdolność do wywoływania pożądanych emocji społecznych i ograniczanie tej zdolności u przeciwnika. Tusk ogłaszając się obrońcą polskich granic, w pierwszej kolejności próbuje odebrać paliwo polityczne prawicy i możliwość mobilizacji elektoratu przez nią wokół tematów związanych z bezpieczeństwem. Mają one olbrzymi potencjał mobilizacyjny, ponieważ oparte są na autentycznym strachu dużej części społeczeństwa przed nielegalną imigracją oraz agresją naszych wschodnich sąsiadów. Prawica mogłaby swobodnie grać w kampanii kabaretowymi (gdyby nie powaga sytuacji ) obrazkami z ekscesów posłów Szczerby i Sterczewskiego ganiających się ze Strażą Graniczną.
Zdjęciami polityków koalicji na pokazach „Zielonej granicy”. I zestawiać to z obrazkami wojny w Ukrainie czy zdjęciami ofiar nielegalnych imigrantów.
Tusk, ogłaszając światu, że idzie dalej niż PiS w kwestiach migracyjnych, próbuje zgasić możliwość grania tym tematem przez prawicę.
Z tych samych powodów premier, pomimo zamrożenia lub wycofania się z większości dużych inwestycji rozpoczętych jeszcze przez PiS, nie zdecydował się zatrzymać tych związanych z rozbudową Sił Zbrojnych. Przypomnijmy, że w swojej poprzedniej kadencji likwidował jednostki wojskowe i jeśli mógł na czymś przyciąć budżet, to było to właśnie wojsko.
W perspektywie kilku najbliższych miesięcy można spodziewać się więcej równie zaskakujących wolt Donalda Tuska i wchodzenia na poletko ideowe, programowe i symboliczne centro-prawicy. Nie będzie niczym dziwnym, jeśli premier wywoła celowo jakiś reżyserowany spór z Komisją Europejską, żeby pokazać, jak twardo potrafi walczyć o polski interes i próbować pozbyć się łatki marionetki brukselskich elit. Podobnie nie byłoby niczym zaskakującym, jeśli zobaczymy Tuska w objęciach zaprzyjaźnionych biskupów czy księży, chociaż obecnie mamy do czynienia z rugowaniem krzyży z urzędów i religii ze szkół. Gdański liberał może też w najbliższych miesiącach okazać się wyjątkowo wrażliwy społecznie, ogłaszając jakiś napompowany medialnie program socjalny. Te chwilowe przemiany premiera skończą się pierwszego dnia po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich. I nie należy mieć co do tego złudzeń. W 2005 roku po ćwierćwieczu małżeństwa postanowił wziąć ślub kościelny. Jego nieroztropni koledzy mówili później, że zrobił to tylko dlatego, że sam ślub cywilny mógł być źle odebrany przez katolickie społeczeństwo, a zbliżały się wówczas wybory prezydenckie i parlamentarne. Ten nagły przypływ wiary Donalda Tuska równie szybko odpłynął po wyborach.
Rodzi się jednak pytanie, czy reżyserowane wolty ideowo-programowe Tuska nie zdemobilizują elektoratu centrolewicowego? Z jednej strony Tusk ma możliwość ingerowania w opinie celebrytów salonowych, mających wpływ na twardy elektorat koalicji, poprzez dosypywanie im pieniędzy państwowych na ich projekty. Ograniczać w ten sposób krytykę, choć czasem ta krytyka jest mu też potrzebna do uwiarygodnienia się w elektoracie centroprawicowym. Z drugiej strony nienawiść do PiS w twardym elektoracie obecnej koalicji jest tak duża, że i tak zagłosuje on przeciw kandydatowi prawicy. Poza tym to nie Tusk ma być kandydatem, tylko skrajnie liberalny Trzaskowski. Taki układ jest bardzo wygodny. Trzaskowski buduje wiarygodność w elektoracie lewicowo-liberalnym. Mobilizuje go, idąc pod tęczową flagą, usuwając krzyże czy uniemożliwiając organizowanie marszy patriotycznych. Tusk natomiast próbuje pozyskać elektorat centroprawicowy dla jego kandydatury poprzez PR-owe akcje pod fałszywą banderą i odbierać możliwości mobilizacyjne obozowi konserwatywnemu, wchodząc na jego naturalny teren.
W tygodniku #GazetaPolska: szokujące relacje ofiar patologicznej władzy – tortury, przemoc, bezprawie. Przeczytaj także o „Smoleńskiej zemście” #Tusk.a, propagandzie seksualnej w polskich szkołach, oraz rozmowę z @wassermann_ma.
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) October 29, 2024
Zamów prenumeratę » https://t.co/4iBN2D7fFX pic.twitter.com/BjZREL67YJ