W rozmowie z naszym portalem politolog i specjalista od marketingu politycznego doktor habilitowany Bartłomiej Biskup zauważa, iż na początku nowej kadencji Sejmu poparcie dla rządzących zwykle jest bardzo silne. Ekspert dodał, że obecna koalicja rządowa odpowiedzialność za swoją bierność przerzuca na prezydenta, chcąc w ten sposób zwiększyć szanse własnego, przyszłego kandydata do prezydentury.
Chciałem z Panem porozmawiać o najnowszych sondażach. Bo one wydają się trochę sprzeczne. Z jednej strony w sondażach partyjnych Koalicja Obywatelska wyprzedza Prawo i Sprawiedliwość. Z drugiej strony zaś pojawił się sondaż, w którym głosujący domagają się tego, aby rząd zajął się wreszcie tym, co dla nich ważne. Przede wszystkim wysokimi cenami, Centralnym Portem Komunikacyjnym i elektrowniami atomowymi. A te sprawy, którymi rząd zajmuje się obecnie, czyli aborcja i rozliczenia z poprzednikami, mają dużo mniejsze poparcie.
Po prostu chodzi tu o dwa inne sondaże!
Jeżeli chodzi o pierwszy z nich, to pamiętajmy, że dopiero mamy początek kadencji. I poparcie dla rządzącej koalicji cały czas jest mocne. Ono – oczywiście - troszeczkę zmienia się, jeżeli chodzi o wyniki potencjalnych wyborów. Większa zmiana dotyczy mniejszych partii, którym poparcie odrobinę spadło. Podczas gdy Platformie wręcz wzrosło. Więc to naturalne, że poparcie dla rządzących jest cały czas silne. Bo to wciąż początek kadencji – jak już mówiłem. I tu na razie niewiele będzie się zmieniać.
A jeżeli chodzi o drugi sondaż, to w nim są zupełnie innego typu pytania, które – oczywiście – też często się stawia. To znaczy pytania o to, czym – według Polaków - aktualny rząd ma się zajmować. Ale to nie jest pytanie o to, czym ma zająć się aktualny rząd. Rząd Platformy, PiS-u czy kogoś innego. Tylko pytanie o to, jakie są najważniejsze sprawy.
W związku z tym wynik jednego sondażu nie jest sprzeczny z danymi drugiego. Bo sprawa wygląda tak: poparcie sondażowe jest bardzo mocne, a jednocześnie Polacy mówią: „chcemy, abyście najpierw zajęli się gospodarką i podatkami, później tak zwaną drożyzną, bezpieczeństwem, a w końcu ochroną zdrowia”.
A rząd cały czas ma tu „pole manewru”. Bo korzysta z tego, że dopiero zaczął rządzić.
Natomiast innym pytaniem byłoby takie: jak ocenia Pan/Pani taki czy inny rząd. Rząd Donalda Tuska czy kogoś innego. A na to pytanie, odpowiedzi byłyby trochę inne. I wtedy byśmy zobaczyli, czy Polacy już mówią: „sprawdzam” i chcą, żeby to wszystko było zrobione, czy jeszcze dają rządowi więcej czasu na to, żeby on realizował te różne priorytety, które Polacy uznają za istotne.
Ale póki co obecny rząd nie realizuje owych priorytetów i nic tego nie zapowiada! Więc wydaje się prawdopodobnym to, że w końcu zaniedbania rządu zaczną być widoczne również w sondażach partyjnych.
Może tak być! Ale dzisiaj wszystko jest raczej podporządkowane wyborom prezydenckim. Temu, kto będzie prezydentem. Każda partia będzie grała o to, żeby jej kandydat miał jak największe szanse. I dlatego rządząca koalicja będzie próbowała całą odpowiedzialność za swoją bierność przerzucać na prezydenta. Przecież już w tej chwili mówi, że prezydent i tak by nie podpisał żadnej zaproponowanej mu ustawy. A dlaczego tak mówi? Dlatego, żeby w drugim kroku powiedzieć: „trzeba tego prezydenta zmienić na naszego. Bo on będzie podpisywał”.
Moim zdaniem to przede wszystkim dlatego nie są realizowane te obietnice wyborcze, które partie rządzącej koalicji wyartykułowały w kampanii i na których realizację oczekują ich elektoraty (i może nie tylko one). Właśnie przez kampanię prezydencką!
Ale – jak pan słusznie mówi – jeżeli nie będą realizowane te wątki, których Polacy oczekują, to prędzej czy później, rząd zapłaci za to spadkiem poparcia.
A wspomniany przeze mnie spadek poparcia dla rządu być może zaowocuje spadkiem poparcia dla partii politycznych, które ten rząd tworzą. Przede wszystkim dla Platformy Obywatelskiej, która jest najsilniejsza poparciem społecznym, czyli obywateli. Ale - jeżeli by tak się miało zdarzyć - to myślę, że to będzie długi proces.
Dlatego, że po pierwsze: to dopiero początek kadencji – jak już mówiłem.
Po drugie: są wakacje. Więc niewiele się dzieje.
Po trzecie: momentem spadku społecznych nastrojów zawsze jest zima. Kiedy nie dość, że mamy kiepską pogodę, to jeszcze zazwyczaj są wysokie ceny. Bo – siłą rzeczy - więcej ogrzewamy, więcej zużywamy światła i tak dalej. W związku z czym i ceny są wyższe.
A też zapowiadane są różnego typu podwyżki.
Teraz zaś obecna władza realizuje to, co może zrealizować bez prezydenta. Przede wszystkim swój program „zemsty politycznej”!
To, co da się zrobić bez prezydenta, albo co jest mniej kontrowersyjne. Z tym, że z drugiej strony, muszą dziać się pewne symboliczne rzeczy, o których pan mówił, nazywając je „zemstą polityczną”.
I to zdecydowanie jest realizowane! Można to czynić bez prezydenta i bez przyjmowania ustaw. Ewentualnie z małą pomocą ustawową. Jednak rząd musi uważać na fakt, że jest pewna granica. Bo – tak jak mówiliśmy – zapowiadane podwyżki i inne czynniki mogą pogorszyć nastroje wcześniej.
Jeszcze przed wyborami prezydenckimi.
Poza tym: wyborcy mogą powiedzieć: „słuchajcie. Niewiele robicie. Tymczasem obiecaliście to, tamto i jeszcze to”. A gdy rządzący odpowiedzą: „Ale prezydent przeszkadza!”, to ludzie stwierdzą: „A może to nie prezydent. Może to wy odpowiadacie za to, że nie ma ustaw”. Więc to też jest pewien czynnik ryzyka. Tak samo jak gospodarka i podwyżki cen są takim czynnikiem ryzyka.
To taka „cienka granica”, której rząd będzie starał się nie przekroczyć. Trochę więc „zwali” na prezydenta. Przede wszystkim zaś poczeka na wynik wyborów prezydenckich.
Jest pytanie, czy wyborcy uznają tłumaczenia władzy za przekonujące i wiarygodne, czy jednak powiedzą: „No nie. Po prostu niewiele robicie”.