Zdaniem Siedleckiej „Kontrolę nad wyborami przejęła partia rządząca. Tym obywatelom, którzy nie ufają, że przeprowadzi je bezstronnie, pozostaje społeczna kontrola – metodami wypracowanymi już w PRL. I zabezpieczanie kart wyborczych przed fałszerstwem, np. przez wycinanie miejsc na krzyżyki przy nazwiskach osób, na które nie chce się zagłosować. Albo smarowaniu ich stearyną, by nikt nie dostawił krzyżyków”. O wyborach w PRL czytałem i słyszałem wiele. Najczęściej tyle, że tyle miały wspólnego z prawdziwymi wyborami, ile demokracja z demokracją socjalistyczną, czyli nic. Ale nic nie słyszałem o tym, aby w PRL ktokolwiek zadawał sobie daremny trud, by „społecznie kontrolować” proces zmian w łonie partii. O „wycinaniu miejsc na krzyżyki” także milczą wszystkie znane mi źródła.
Komuniści fałszowali wybory i już – nawet specjalnie się z tym nie kryjąc – każdy wiedział, że to farsa.
Skąd więc red. Siedleckiej przyszło do głowy takie porównanie? Trudno powiedzieć, być może w redakcji „Polityki” (przez którą partyjnych z PRL przewinęło się przecież całe stado) żyje się takimi mitami. I to mitami szkodliwymi dla samych zainteresowanych. Wrzucenie do urny zniszczonej karty (a czymże jest zrobienie z niej wycinanki?) powoduje przecież, że głos jest nieważny. Niechże jednak wycinają w najlepsze. Strach bowiem pomyśleć, jakie jeszcze „metody wypracowane w PRL” mogłyby przyjść do głowy niegdysiejszym pierwszym piórom „Polityki” po konsultacji choćby z płk. Mazgułą, „Farmazonem” czy Jerzym Urbanem. Niech więc powołają wspólnie Ruch Przegrania Wyborów i tną, ile wlezie. Tylko niech potem nie mają pretensji.