Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polityka

Rachityczne teatrum rotacyjne. Witold Gadowski: Hołowni kończy się czas

W koalicji Tuska daje się słyszeć coraz mocniejsze trzeszczenie różnokolorowych puzzli, z których jest niedbale pozszywana. Koalicjanci coraz bardziej niecierpliwie przestępują z nogi na nogę, czując, że czasu zostało coraz mniej, a apetyty na frukty wciąż pozostają niezaspokojone - pisze Witold Gadowski w "Gazecie Polskiej".

Już w listopadzie szykuje się nam ciekawa konfrontacja pomiędzy czerwonym Włodzimierzem Czarzastym a kameleonowatym Szymonem Hołownią.

Chodzi oczywiście o lukratywny stołek marszałka Sejmu. Zgodnie z koalicyjnymi szacher-macher ten stołek w listopadzie powinien opuścić wyrotowany Hołownia, a na jego miejscu ma usadowić swoje cztery litery lider postkomunistów Czarzasty. Zarówno Czarzasty, jak i Hołownia zdają sobie sprawę z faktu, że kolejnej okazji na roztasowanie pomiędzy siebie stołków w parlamencie może nie być, bowiem od dawna sondaże pokazują, że lewica ledwo mieści się w nowym Sejmie, a partia Hołowni może pożegnać się z marzeniami o dorównaniu obecnym wpływom. Obaj koalicjanci kurczowo trzymają się Tuska, znosząc kolejne upokorzenia z jego strony. Sprawa rotacji na stanowisku marszałka Sejmu może więc obie formacje mocno poróżnić. Zgodnie z zawartą umową kończy się dwuletnia obecność Hołowni na czele Sejmu i jego miejsce powinien zająć lider lewicy, który do tej pory pełnił funkcję wicemarszałka. Szymon Hołownia jednak mocno już rozsmakował się w blaskach odgrywania roli „trzeciej osoby w państwie” i nie ma zbyt wielkiej ochoty, by ustąpić miejsca Czarzastemu. Znając jednak obcesowość poczynań postkomunisty, można oczekiwać, że wraz z upływem umówionego okresu Czarzasty zapuka do gabinetu marszałka wraz z kartonami szpargałów, które będzie chciał tam ze sobą wnieść. Z punktu widzenia obecnego obrazu i poziomu pracy polskiego parlamentu taka zmiana nie ma większego znaczenia, gdyż ten parlament wyraźnie dożywa już kresu możliwości swojego istnienia, jednak z punktu widzenia karier „marszałków” jest ona niezwykle ważna. Obaj zdają sobie sprawę z tego, że ich polityczne znaczenie przypomina przekłuty balon i więcej widoków na karierę na horyzoncie nie ma. Hołownia coraz częściej napomyka o tym, że gotów jest poddać się ocenie Sejmu, co w praktyce oznacza, że nie ma zbyt wielkiej ochoty na ustąpienie z funkcji, która tak obficie napasła już jego dziecięco przerośnięte ego. Jeśli bowiem ustąpi miejsca Czarzastemu, kto będzie słuchał jego kwiecistych wywodów, które z taką pieczołowitością przygotowuje nocami? Jego gwiazda zblednie, a wtedy rzucą się na niego resztki jego żałosnej partyjki, która tak jak kiedyś cudownie została napompowana sondażami i wpływami, tak teraz zdechnie pod politycznym płotem niepotrzebna już nikomu. Oddanie funkcji marszałka wydatnie zmniejszy wpływy Hołowni i umożliwi Tuskowi całkiem ostentacyjne wycieranie Hołownią podłogi. Po klęsce swojej kampanii prezydenckiej do narcystycznego móżdżku Hołowni dotarło, że bal się skończył i przyszła pora na spłacanie jego kosztów. Tymczasem coraz wyraźniej widać, że obecny marszałek Sejmu nie ma z czego płacić i nie jest w stanie zadowolić ambicji ludzi, którzy – licząc na kariery – do niego przystali. Pozostało mu wczepić się pazurami w obecnie piastowaną funkcję i udawać, że umowa z Czarzastym nie obowiązuje, a rotacyjność funkcji marszałka była tylko figurą retoryczną. Jak wiadomo, w polskiej polityce nie takie już szachrajstwa miały miejsce, więc bunt Hołowni nikogo nie zdziwi. Nieco inną sytuację ma Czarzasty, którego formacja – aczkolwiek nieco bezkształtna – ciągle liczy się w koalicyjnej grze. Może nawet spodziewać się poparcia Tuska dla swoich marszałkowskich ambicji. Premier – pomny upokorzeń ze strony Hołowni – może nawet odegrać komedyjkę przycierania nosa Hołowni w imię koalicyjnych zasad. Jednym słowem, czeka nas nieco żałosne teatrum rotacyjne, które tylko może przyspieszyć upadek coraz bardziej rachitycznej koalicji rządzącej. 

Źródło: Gazeta Polska