PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Ostatnie akordy KOD-Kapeli

Lansowany na nowego Lecha Wałęsę, Jerzego Owsiaka i Józefa Dąbrowskiego w jednym Mateusz Kijowski kończy jako żenujący leń, który w internecie zbiera pieniądze na dalsze bumelowanie. Inna twarz opozycyjnych protestów – antypatyczny „Farmazon” – okazuje się posiadaczem nielegalnej broni. Dodajmy do tego podejrzanego o handel kobietami lidera KOD-Kapeli i agresywnego Pawła Kasprzaka (zwanego „Trójzębem”). Oto forpoczta zaplecza obywatelskiego totalnej opozycji.

Ciekawy jestem tylko, co sobie myśli o tym niegłupi przecież Adam Michnik. Choć w sumie nie – to nie moja sprawa. Faktem jest, że jego środowisko wciąż zdaje się nie rozumieć tego, co się dzieje. Świadczy o tym choćby ostatnia wypowiedź na Twitterze autorstwa Dominiki Wielowieyskiej, która broniła tego, że Kijowski zamiast wziąć się do pracy, organizuje sobie kroplówkę w postaci „stypendium wolności”.

Stare nuty już nie chwycą

Ale przecież to nie wzięło się z powietrza. „Marsz, marsz Kijowski” – ten tytuł przejdzie do annałów polskiego dziennikarstwa. Tak w szczytowym okresie działalności Komitetu Obrony Demokracji „Gazeta Wyborcza” przekonywała, że oto narodził się prawdziwy lider, gotów pociągnąć za sobą tłumy, dokonać przetasowania na scenie politycznej i ostatecznie obalić złowrogi rząd Zjednoczonej Prawicy. Oczywiście, że nie żartuję – wszak „Wyborcza” dołączała do swoich egzemplarzy nawet deklaracje akcesyjne do KOD u, a jak wieść gminna niesie, Kijowski pojawiał się na spotkaniach ścisłego grona redakcyjnego, gdzie podejmowano decyzje o kursie redakcyjnym sprowadzającym się do: „cała naprzód”. Nie przewidziano jednak, że owa „cała naprzód” oznacza kurs na ścianę brutalnej rzeczywistości. Dziś, kiedy Kijowski z pozycji kanapy u jednej ze swoich ostatnich fanek (to zabawne, ale owa pani jest siostrą prof. Krystyny Pawłowicz) przekonuje, że zebrane za pośrednictwem internetowej zbiórki 32 tys. zł „pozwolą mu przeżyć święta”, w redakcji „Gazety Wyborczej” musi panować iście morowa atmosfera. I nie pomogą nerwowe zaklęcia, jak przyznanie Obywatelom RP nagrody przez Adama Bodnara, rzecznika praw obywatelskich, przez złośliwych zwanego „rzecznikiem Obywateli RP”.

I nie chodzi nawet o to, że Adam Michnik, Jarosław Kurski, politycy opozycji i ich ferajna postawili na złego konia – nie mieli za bardzo wyboru. Zmusiła ich do tego niewydolność intelektualna i organizacyjna ich własnego środowiska. Tego środowiska, które przez całe lata przekonywało swoich odbiorców, że są tymi lepszymi, że są elitą, która w przeciwieństwie do ciemnego ludu dorosła do demokracji. Jak się jednak okazało, czytelnicy „Gazety Wyborczej” nie dorośli nawet do tego, by w chwili niewątpliwej dla siebie próby dokonać résumé i wyciągnąć wnioski. W zamian rzucono się do ataku na ślepo, zapewne sądząc, że przyniesie on podobny efekt jak w latach 2005–2007, kiedy to przekonywanie Polaków o tym, że „Europa się od nas odwróci”, i wymachiwanie artykułami z zachodniej prasy, w których nasz kraj pokazywano w najgorszych barwach, miało siłę rażenia.

Ale wówczas miało to siłę rażenia m.in. dlatego, że działo się tuż po wejściu do Unii Europejskiej. Polacy dość ostrożnie podchodzili do sygnałów płynących z Zachodu. Środowisko III RP wykorzystało ten mechanizm do obudzenia w dużej części naszych rodaków przekonania, że istotnie dokonuje się jakaś niedobra zmiana. Inna rzecz, że egzotyka przymusowej koalicji PiS-LPR-Samoobrona sprawiała, że tego typu retoryka padała na podatny grunt.

Polacy wiedzą swoje

Dziś sprawy mają się zupełnie inaczej. Polacy doskonale poznali, czym jest Unia Europejska, spora część z nas zjeździła ją wzdłuż i wszerz, często szlifując bruki zachodnich stolic. Wiemy doskonale, co funkcjonuje tam lepiej niż u nas, ale zdajemy sobie także sprawę z tego, co nie działa w krajach, które przedstawiano nam jako niedościgniony wzór. Co więcej – by wspomnieć słowa premiera Mateusza Morawieckiego – Polacy zdają sobie sprawę, że nie jesteśmy w Unii Europejskiej petentami. Takie poczucie dekadę temu nie było dominujące. Przy tym pomimo tej refleksji jedna rzecz jest niezmienna – poparcie dla naszej obecności w UE. To pokazuje dojrzałość polityczną naszych rodaków, dojrzałość, której nie rozumieją elity III RP, chcące po raz kolejny grać na rzekomych kompleksach i stereotypach. Polacy chcą być w Unii, chcą ją modernizować. Czy chce tego Unia – to już temat na osobny tekst.

Tymczasem obóz III RP gra na starych nutach kompleksów i lęków. To temu służą łańcuszki artykułów, które krążą pomiędzy liberalnymi gazetami na Zachodzie a „Gazetą Wyborczą”. To temu służą utyskiwania Tomasza Lisa i jemu podobnych. Wreszcie to temu miało służyć powołane KOD u, z Kijowskim na czele. Ekipa „europejskich fajnopolaków” miała być obywatelskim zapleczem opozycji. Kończy tak samo jak opozycja – jako karykatura. A kiedy okazało się, że te łopatologiczne recepty nie działają, zaczęła się pojawiać agresja. Najpierw słowna, potem „bierna” (przykład „Władka” Frasyniuka blokującego miesięcznice smoleńskie), wreszcie prowokacje, jak szarpanie Michała Rachonia, by sprawić, aby uderzył atakującego go liliputa. Aż do wulgarnego ataku na reporterkę TVP Info i podpaleń biur poselskich. W międzyczasie jeden z nieszczęśników, wyraźnie zainspirowany tym, co wyczytał i zobaczył w mediach III RP, skutecznie targnął się na swoje życie. Dziś już wiemy, że to wszystko jak krew w piach. Kijowski, skompromitowany po ujawnieniu niespłaconych alimentów i aferze z fakturami, za chwilę może stracić swoje „stypendium wolności”, po które słusznie rękę wyciąga już komornik. „Farmazon” skończy jako cham z zarzutami, za które grozi wiele lat wię-zienia. Kasprzakowi pozostaje gardłować i wzywać do agresji, a liderowi KOD-Kapeli stanąć przed sądem. Nie o takich pomagierach marzył zapewne Adam Michnik, szukając nowych twarzy, które miałyby zamydlić oczy Polakom zmęczonym uśmiechem Schetyny i wzrokiem Tuska. Tak jak nie udało się z Ryszardem Petru jako „polskim Kennedym”, tak nie udało się z Kijowskim i „Farmazonem” jako nowymi społecznikami.

Potęga klubów

I tylko jedno denerwuje mnie szczególnie. Gdy ktoś nieudolnie zbieraną w celu obrony demokracji przestępczo-komiczną ferajnę porównuje z klubami „Gazety Polskiej”. Ileż pomyj wylano przez lata na te kluby i koła Radia Maryja. Ile to się naczytaliśmy pomówień, kalumnii, wyzwisk, bzdurnych analiz i reportaży uczestniczących. Tymczasem w tych środowiskach nie było nawet cienia takich skandali, jakie są udziałem Kijowskiego i „Farmazona”. Co więcej, jeśli chodzi o potencjał intelektualny i organizacyjny (a to on jest miernikiem skuteczności i wiarygodności), nie ma nawet czego porównać.

Swego czasu napisałem na łamach tygodnika „Gazeta Polska” laudację na cześć klubów. Rozprawiłem się tam z mitami, które usilnie budowano i wciąż buduje się wokół naszego środowiska.

Tak np. często mówi się, że kluby „GP” to zaplecze PiS u stworzone jedynie z jego elektoratu. Nic podobnego. Nie jest winą ani PiS u, ani tym bardziej klubów, że jedynie partia Jarosława Kaczyńskiego prezentuje w swoim programie ideały, które przyświecają znakomitej większości naszych klubowych przyjaciół. Argument o zapleczu jest zresztą psu na budę. Kto ma świadomość, jak „trudno” mają z klubowiczami lokalni działacze PiS u, wie, o czym mówię. Kto słyszał, jak merytorycznie i bez owijania w bawełnę rozmawia się na zjazdach klubów z ministrami i posłami prawicy, ten wie, o czym mówię.

Bo nasi czytelnicy zrzeszeni w klubach „GP” to przede wszystkim ludzie oddani Polsce. Wie o tym każdy, kto choć raz był na spotkaniu w tym czy innym miasteczku. Ileż było spotkań pod roboczym tytułem: „Co robić?”, gdy z ust polityków Platformy płynęły butne słowa o tym, że zwolennicy prawicy wyginą jak dinozaury? To kluby siały zdrowy ferment i przez spiętą naszymi mediami sieć przyczyniły się do zmiany. Dziś pełnią funkcję kontrolną, by zmiana była naprawdę dobra. Nasi ludzie są aktywni także za granicą, wszędzie tam, gdzie dzieją się ważne polskie sprawy. Ale nie tylko. Wraz z klubami protestowaliśmy przeciwko rosyjskim inwazjom w Gruzji i na Ukrainie, wspieraliśmy Węgrów w ich walce z brukselską biurokraturą. I to też nie wszystko. Wspomnieć można choćby akcję „Makulatura na misje – pomagamy budować studnie w Republice Sudanu Południowego”, w którą włączył się gliwicki klub „GP”.

Nie ukrywam, odczuwam pewien rodzaj ulgi, że środowisko, które usiłowano skupić wokół KOD u i Obywateli RP, nie jest wyborem dla zbyt wielu Polaków. To dobrze o nich świadczy, wbrew temu, co być może myśli sobie Adam Michnik. A czy tak myśli? Cóż, nie nasza to rzecz. Tak jak i przyszłość KOD-Kapeli.

 

 



#KOD #opozycja

Wojciech Mucha