W polskiej polityce działo się w ostatnich dniach bardzo dużo, co zwiastuje start kampanii wyborczej. Ogłoszenie hasła PiS, sejmowe uchwały o referendum i przeciw ingerencji zagranicznej w kampanię wyborczą, konwencja Lewicy (i kilka dziwnych nazwisk na jej listach). Jest z czego wybierać. Jednak show tym razem skradł Donald Tusk, oddający scenę Michałowi Kołodziejczakowi. Światem dziennikarsko-twitterowym wstrząsnęły perturbacje wokół Campusu Polska i nowa odsłona wojny fanów PO z tzw. symetrystami. Przyjrzyjmy się obu tym wątkom, które sporo łączy.
Choć decyzja o wycofaniu się z Campusu Polska Przyszłości Marcina Mellera zapadła dzień po tym, jak Donald Tusk ogłosił start Michała Kołodziejczaka z list Koalicji Obywatelskiej, to od wątku symetrystów trzeba zacząć, chcąc trzymać się chronologii. Gdy tylko organizatorzy imprezy Platformy Obywatelskiej ogłosili, że w jej ramach odbędzie się prowadzony przez Mellera panel, w którym udział wezmą również Dominika Sitnicka, Grzegorz Sroczyński i Jan Wróbel, Twitter zagotował się od wściekłych komentarzy internautów, związanych z grupami Silni Razem i Sieć na Wybory, czyli dwiema zorganizowanymi sieciami najbardziej twardogłowych i zradykalizowanych zwolenników PO na tym portalu. Sieć na Wybory została stworzona niedawno przez Romana Giertycha i służy przede wszystkim powielaniu jego przekazu na plaformie X (dawny Twitter). Silni Razem to w dużym stopniu pokrywające się z nią środowisko z dłuższą tradycją, które zostało już zauważone przez dziennikarzy i polityków, również opozycyjnych, z racji wyjątkowej agresji i częstej wulgarności. Grupa ta od dawna zwalcza wszelkie odchylenia od partyjnej narracji w przekazach medialnych, co prowadzi ją do uznawania za zdrajców i stronników PiS niemal wszystkich dziennikarzy i liderów partyjnych w Polsce. Manifestem dla tego poglądu stał się pożegnalny tekst Tomasza Lisa: felieton „Czwarta pseudowładza”, wieńczący jego karierę w „Newsweeku”. Grzegorz Sroczyński natomiast to jeden z najbardziej przez nich nielubianych autorów, stąd od początku żądali usunięcia go z panelu dyskusyjnego Campusu. I, jak się okazało, skutecznie. Warto zwrócić uwagę, że kilka dni wcześniej radykałowie wymusili pokajanie się na samym Sławomirze Nitrasie, który pozwolił sobie skrytykować zbyt brutalny język jednej z gwiazd tego towarzystwa wzajemnej adoracji.
Sroczyński z Campusu został skreślony, w geście solidarności odszedł z niego Meller, a także Maciej Orłoś, Adam Leszczyński i kilkoro lewicowych, ekologicznych aktywistów, których zachowanie należy docenić, zwłaszcza że to pewnie jedyna taka okazja do pokazania środowiskowej odwagi. Na wszystkich posypały się gromy. Jak pisze Sroczyński w podsumowującym całą aferę tekście dla Gazeta.pl: „W sekcie Silnych Razem za symetrystkę uchodzi Dominika Wielowieyska z »Gazety Wyborczej« (regularnie wypisują apele, żeby ją zwolnić), a nawet… Andrzej Morozowski z TVN24, bo zaprasza nie tych gości, których powinien. »Sk**wiel Piasecki« – to jeszcze rozumiem, bo chłop faktycznie mocno symetryzuje, a to wśród wyznawców każdej sekty zbrodnia najgorsza – ale w tej optyce nawet Monika Olejnik to »kretynka«, która wysługuje się PiS-owi. Rozumiecie to? Olejnik, która nienawidzi PiS-u całą sobą łącznie z butami, jest przez sektę wyklinana, ponieważ jak przychodzą do niej Platformersi, to też ich magluje, bo po prostu jest dziennikarką z krwi i kości, a nie funkcjonariuszką PO, jak chcieliby Silni Razem”.
Jakaś refleksja? Gdzieżby, nawalanka się rozkręca, stosowne wpisy publikują Giertych i Lis, ale najdalej idzie Zbigniew Hołdys, porównujący symetrystów do szmalcowników. Platforma rękami organizatorów Campusu sygnalizuje, jak widzi wolne media i polityczną dyskusję. „Jeśli teraz PO robi coś takiego, cenzuruje własną imprezę, podważa własne założenie autorskiego charakteru panelu prowadzonego przez Mellera, to co będzie robiła, jak przejmie TVP?” – pyta Jacek Żakowski, a Sroczyński swoje uwagi kończy ostrzeżeniem: „Silni Razem jako zjawisko to toksyczna sekta, gdzie przeważają tropiciele spisków i coraz to nowych odchyleń. Opozycjo, strzeż się takich sojuszników. Póki to jeszcze Wy decydujecie, co Wam wolno, a co nie we własnej partii”. Jednak wielu obserwatorów uważa, że jest już za późno. Platforma stała się zakładnikiem swoich najbardziej agresywnych fanów, przed czym sam ostrzegałem od wielu miesięcy. Dziś widzą to wszyscy, jednak niektórym się to nawet bardzo podoba.
Kto ma lepszą pamięć, ten pamięta, jak wielu dzisiejszych dziennikarzy prawicowych jeszcze w 2007 r. gotowych było poprzeć PO i jak później partia Donalda Tuska traciła myślących samodzielnie medialnych sojuszników, nie tolerując jakiegokolwiek sprzeciwu. Jak widać, będąc w opozycji, nie nauczyła się niczego i coraz intensywniej tropi wszelkie braki entuzjazmu. Skoro więc w świecie PO nie ma miejsca już nawet dla TVN, „Wyborczej” czy Tok FM – a kto nie wierzy, polecam lekturę wpisów sympatyków na X – to powstaje pytanie, kto w takim razie zmieści się jeszcze na tym pokładzie. I tu wkracza przywołany już Kołodziejczak.
W weekendowym tekście dla portalu Niezależna.pl opisałem krótko jego polityczną niestałość. W skrócie: 34-letni Kołodziejczak zaliczył współpracę z kilkunastoma środowiskami politycznymi od narodowców do feministek w ciągu ostatnich zaledwie trzech lat, jednak media żyją obecnie głównie przywoływaniem jego kolejnych agresywnych cytatów – na temat Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, relacji z Rosją, lecz również Donalda Tuska. Michał Kołodziejczak krzyczy, pozornie lub faktycznie nie panuje nad emocjami, a czasem, jak się zdaje, tylko gra na siebie. Jak wtedy, gdy na filmiku trze się po twarzy i krzyczy, że został potraktowany gazem, po czym na chwilę wypada z roli, bo odbiera telefon i zupełnie spokojnie mówi koledze, że wszystko jest w porządku. Kołodziejczak nawet na kilka dni przed ogłoszeniem współpracy z Tuskiem zwodził ostatnich partnerów, którzy zbierali podpisy pod wspólną listą, której teraz nie mają już z kim zarejestrować, o czym opowiada ostatni zdradzony przez szefa AgroUnii współpracownik, samorządowiec Marek Materek.
Widać jednak, że Tusk jest w stanie przełknąć wiele, ponieważ nie akceptuje merytorycznych uwag nawet ze strony życzliwych mediów – woli na liście kandydatów do parlamentu zadymiarzy, którzy zdestabilizują Sejm np. pod hasłem wywrócenia naszej polityki bezpieczeństwa. Co więcej, dzieje się to w sytuacji, gdy na listę paktu senackiego nie trafił sam Roman Giertych, oskarżany o podobne do Kołodziejczaka przewiny, tyle że dużo bardziej odległe w czasie. Czy Giertych zmienił poglądy? Tego nie wiemy i nie nasze to zmartwienie, jednak lider AgroUnii jeszcze w pierwszych dniach wojny na Ukrainie dał się poznać jako figura niebezpieczna dla bezpieczeństwa publicznego, zarazem powielająca tezy i tworząca sytuacje dogodne z punktu widzenia rosyjskiej propagandy. Warto przypomnieć o wezwaniu do marszu na Warszawę czy o całkiem skutecznej próbie wywołania paniki w związku z rzekomymi podwyżkami cen paliw na stacjach benzynowych.
Wszystko to nie stanowi balastu dla Tuska, tak jak nie jest problemem poniewieranie flagi unijnej lub pokazywanie wyprostowanego palca w obraźliwym geście w kierunku ambasady USA. Motywacje mogą być różne i wzajemnie się uzupełniające. Kołodziejczak może urwać trochę głosów ludowcom, choć już chyba nie PiS, ale dużo groźniejsza jest potencjalna reorientacja naszej polityki międzynarodowej, która będzie miała twarz lidera AgroUnii i Tuska.