W starej polszczyźnie jest piękne słowo „labuś”. To określenie księdza, który zbytnio polubił pokusy życia doczesnego. Bardziej niż msza i kościół, interesują go imprezy i pieniądze. Kocha salony, chce być ich bywalcem. We współczesnej Polsce mamy bardzo wielu takich labusiów. Najczęściej są oni obiektem kpin, uważa się ich za groteskowych, ale niezbyt groźnych. Niestety, ich szkodliwość jest dużo większa, niż można byłoby sądzić. Zwłaszcza jeśli chodzi o labusiów związanych z PO i Hołownią.
Oczywiście nie jest tak, że labusie są z zasady zwolennikami opozycji. Mamy mnóstwo takich i po prawej stronie. Pokusa polityki i apanaży może być związana zarówno z PiS, jak i z aktualną opozycją. Niemniej labusie od Platformy są o tyle „wyjątkowi”, że w ich wypadku nastąpiło ostateczne zerwanie z jakąkolwiek istotą wiary. Biblią jest dla nich już tylko „Wyborcza”, ewangelią – TVN.
W wypadku księży takich jak Kramer, Mądel czy Sowa sojusz „tronu z ołtarzem” dokonał się w sposób pełny. Jeśli w ich perspektywie pojawia się w ogóle Kościół, jego dogmaty, związana z nim wspólnota, to tylko jako obiekt krytyki. Cokolwiek by sądzić o labusiach prawicowych, oni przynajmniej udają, że są jeszcze związani z tą instytucją. Wersja gazetowyborcza zrezygnowała nawet z tych pozorów. Co istotne, labusie nie muszą być kapłanami (chociaż w ich wypadku jest to najmocniej widoczne).
Mamy przecież całą rzeszę publicystów „katolickich”, którzy „nawrócili się” na Platformę. Regularnie wspierają najróżniejsze jej inicjatywy, uczestniczą w jej politycznej propagandzie, legitymizując chociażby takie wydarzenia jak Campus Trzaskowskiego. Najczęściej tłumaczą to potrzebą „dialogu”, „otwartością”, pochyleniem się nad „poglądami i problemami” innych. Brzmi szczytnie, niestety jeśli tylko trochę poskrobać, błyskawicznie okazuje się, że owe piękne idee sprowadzają się po prostu do pełnej kapitulacji względem antyreligijnego elementu obecnego w tej partii oraz realizowaniem jej celów politycznych.
Jaka jest podstawowa cecha labusia PO? Zawsze, w momencie najbardziej kryzysowym, stanie po stronie totalnej opozycji. Jego podstawową więc rolą jest tłumaczenie.
Za każdym razem, gdy jakiś przedstawiciel PO przekroczy granice, chlapnie coś nie do obrony, na scenę wkracza grupa labusiów, żeby stwierdzić, że to nieporozumienie.
Nitras powie o „opiłowywaniu” katolików? Żaden hejt, po prostu niezgoda na pewien typ relacji państwo– Kościół. Rolą labusiów jest więc udawanie, że to, co skrajnie antykatolickie, takim nie jest. W ich perspektywie w ogóle nie ma żadnego zagrożenia ze strony lewicy czy liberałów, jedynym wrogiem okazuje się… prawica. Problemem nie jest tłum dewastujący kościoły, lecz księża i manifestanci, którzy zdecydowali się tych miejsc bronić (zamiast, zdaniem labusiów, prowadzić dialog). Problemem nie są ludzie atakujący polską straż graniczną i wspierający prowokacje Łukaszenki, lecz kapłani, którzy nie wołają o otwarcie granic dla każdego. Przykłady tego typu można mnożyć. Zasada jest prosta. Zawsze winna jest tylko jedna strona… i nigdy nie jest nią lewica czy PO.
Pojawia się pytanie, po co Platformie tacy księża i publicyści? Po co im Kramer, Mądel, Sowa oraz wielu im podobnych? Przecież na Zachodzie już od lat tacy fajnokatolicy są niepotrzebni lewicy czy liberałom. Kościół politycznie został w większości przypadków skutecznie zamknięty w getcie, na jego resztki obecne w przestrzeni publicznej atak jest ciągły i bezpardonowy, bez wyjątków. Odpowiedź jest banalnie prosta. Polacy to wciąż bardzo katolickie społeczeństwo. Niezależnie od tego, jak szybko rosną u nas negatywne dla Kościoła trendy społeczne, wciąż daleko nam do „standardów” panujących w tej kwestii w większości państw Unii Europejskiej. Tym samym kwestie religijne są dla Polaków wciąż istotne przy wyborach politycznych. Jak pokazują badania, są one ważne w sposób raczej „reaktywny”. Kwestie wiary nie są argumentem do głosowania za kimś, ale mogą być fundamentalne, jeśli chodzi o zrezygnowanie z poparcia dla danej partii politycznej, jeśli będzie ona zbyt antykatolicka.
Ten mechanizm potwierdza zresztą samo działanie PO, które przez lata jak ognia usiłowało unikać zbyt antyklerykalnych czy antyreligijnych wystąpień. Nie było to zresztą w ich wypadku zbyt trudne, Platforma, jako partia zupełnie amorficzna, pozbawiona programu, o wciąż zmiennym i niespójnym przekazie, wolała trzymać się możliwie z dala od jakichkolwiek twardych, ideologicznych deklaracji. To się jednak przez ostatnie lata zmieniło. Powodów jest wiele, część na pewno związana jest także z procesami społecznymi, do jakich doszło w polskim społeczeństwie. Jednak najistotniejszym powodem wydaje się być po prosu sama propaganda PO, za pomocą której usiłuje ona możliwie rozkręcić emocje społeczne w Polsce oraz, co jeszcze istotniejsze, w odpowiedni sposób przedstawić nasz kraj na arenie międzynarodowej, szczególnie w UE.
Okazuje się, że skrajnie histeryczny, lewicowy dyskurs antypisowski, przedstawiający nasze państwo jako brutalną teokrację, religijny reżim mordujący ludzi i tym podobne brednie, jest do tego wręcz idealny. Że właśnie tego typu absurdalnych kłamstw, jako legitymacji do swoich wymierzonych w Polskę działań, oczekują od PO jej zachodni partnerzy. Niemniej konsekwencją wspomnianego dyskursu jest konieczność wyraźniejszego, lewicowego zadeklarowania się PO, wraz z negatywnymi tego konsekwencjami politycznymi dla tej partii.
Tutaj na scenę wkracza Hołownia, wraz z towarzyszącymi mu labusiami. Partia gwiazdeczki TVN pełni kluczową rolę, żeby ograniczyć negatywne skutki wspomnianego przechyłu PO na lewo. Żeby ci, których odrzucają nowe szaty ideologiczne PO, dostali polityczną wydmuszkę, z którą nadal będą mogli się identyfikować, wspierając w ten sposób, najczęściej nieświadomie, całość układu związanego z totalną opozycją. „Gazeta Polska” wielokrotnie opisywała, jacy ludzie odnaleźli się w tej partii, jakiej są proweniencji, jaki typ operacji przypomina sam sposób pojawienia się akurat tego ugrupowania politycznego. Niemniej jego największa szkodliwość nie tkwi nawet w genealogii politycznej tego tworu czy w „typach spod ciemnej gwiazdy”, których można znaleźć na jej zapleczu. Niezależnie bowiem od tego, kto jest w jej szeregach, u samego źródła formacji Hołowni tkwi gigantyczne kłamstwo i próba zmanipulowania polskiego społeczeństwa. Hołownia bowiem, z całym sztafażem jego katolicyzmu, sugeruje, że są to dla niego wartości istotne, a więc że jego rolą będzie ograniczanie zbytnio lewicowych postulatów PO. Że będzie w ten sposób chronił interesy także katolików. Razem z całą forpocztą labusiów pokazuje swoim potencjalnym wyborcom, że nie muszą się bać ideologicznego skrzywienia, coraz wyraźniejszego w totalnej opozycji, że dzięki niemu nie dojdzie do skrajności. W ten sposób jest w stanie przyciągnąć do siebie ludzi rozżalonych i zniechęconych do PiS, którzy jednocześnie poważnie traktują swoją wiarę (stąd też zapewne tak stabilna pozycja tej partii w sondażach, mimo właściwie braku jakiejkolwiek realnej agendy politycznej). Po prostu ci ludzie nie mają na kogo innego głosować.
Jednak rola Hołowni będzie zupełnie inna. Jest on dziś kluczowy dla potencjalnego zwycięstwa PO, zwłaszcza że nie będzie realnym koalicjantem, lecz zwykłą przystawką tej partii. Wizja, że miałby on działać podmiotowo względem Platformy, jest absurdalna. Jest on więc tylko zasłoną dymną, za pomocą której może dojść do władzy partia, która zintensyfikuje wszystkie negatywne procesy, których nie chcą ludzie głosujący na Hołownię. Dlatego kłamstwo, jakie stoi za tym ugrupowaniem, tak jak i działanie związanych z nią najróżniejszych labusiów, jest nie tylko tak groźne, lecz także, w sensie moralnym, wyjątkowo obrzydliwe – nawet jak na polską politykę, która do „najczystszych” przecież nie należy.