Nie milknie wzburzenie po sejmowym happeningu Grzegorza Brauna, który za pomocą gaśnicy zgasił chanukowe świece. Ponieważ oceną zachowania posła zajęli się już wszyscy, skupię się na innych aspektach. Cała ta akcja pokazała bowiem nieskończone pokłady hipokryzji niemal wszystkich, którzy rzucili się do potępiania reżysera i polityka Konfederacji Korony Polskiej.
Nowa sejmowa większość Braunowi zawdzięcza dużo, choć za nic w święcie się do tego nie przyzna. Ten bowiem, chcący czy niechcący, coraz częściej działa trochę podobnie do Władimira Żyrynowskiego w rosyjskiej Dumie Państwowej. Jest głośny, jest bezkompromisowy (wspomnijmy tu dwa fakty z tej kadencji: bardzo mocne wystąpienie na temat in vitro, czy trochę przegapione oskarżenie Donalda Tuska o współpracę ze STASI), a finalnie jednak jego działania pomagają nowej ekipie rządowej.
Akcja Brauna dała pretekst najpierw do wycofania wszystkich pytań do nowego premiera, zgłoszonych przez jego koalicjantów, a następnie do rezygnacji z tej części parlamentarnego zwyczaju w ogóle. Nie wszyscy, którzy chcieli, mogli zgłosić swoje opinie, a odpowiedzi - przynajmniej na forum parlamentu - nie dostał nikt i tak powstała „Koalicja bez Żadnych Pytań”, czyli nazwa szczęśliwsza niż „Koalicja 15 października” czy tym bardziej „Koalicja 13 grudnia”.
Ale poza tym aspektem bieżącym, są jeszcze dwie, szersze kwestie. Warto zadać, choć chyba tylko retorycznie, pytanie, czemu akurat teraz? Braun posłem jest od 2019 roku, to jego piąta Chanuka w Sejmie. Nawet argument, że w jakimś stopniu do tego czynu popchnęły go ataki na Kościół, nie wytrzymuje zderzenia z kalendarzem – od najostrzejszych „czarnych protestów” też minęły wszak trzy lata. Później był tylko wyrok sądu, który wybryk jednej z posłanek w imieniu Rzeczpospolitej pobłogosławił. Zresztą, właśnie przy okazji tamtej sprawy dzisiejsi oburzeni chórem wypowiadali się przeciw ściganiu za obrazę uczuć religijnych - mówił o tym sam Szymon Hołownia, a jego partia wpisała rzecz w program.
Cóż więc się zmieniło? Ano to, że Sejm pod przewodnictwem marszałka Hołowni stał się miejscem kultu - tyle że nie religijnego, a oglądalności, klikalności, lajków, złotego przycisku na YouTube. Słowem, ma dziać się show na miarę "Mam talent". Telewizyjny gwiazdor nie spodziewał się, że wybitny dokumentalista potrafi wyreżyserować też własny, kilkunastosekundowy, rezonujący zapewne przez lata, spektakl.
I rzecz ostatnia: to liberałowie latami powtarzali, że artyście wolno więcej, gotowi tym faktem usprawiedliwiać również zwykłą bandyterkę, przestępczość seksualną, nawet wobec dzieci, włącznie. Połączmy to z omówionym już podejściem do zakłócania praktyk religijnych, jak zrobił to sam Braun i wyjdzie nam to, co wyszło w sejmowych korytarzach. A więc, to Wy, państwo liberałowie, to Ty, panie marszałku, żeście posła może nie stworzyli, bo on takich stwórców nie potrzebował, ale na pewno ośmielili.