Jak wspominał, protesty miały charakter pokojowy do momentu, gdy ich uczestnicy przekonali się, że rząd „grubej kreski” faktycznie chce, by pomnik Lenina został na zawsze:
Do pewnego momentu robiliśmy happeningi. Apelowaliśmy: przynieście farbę i pędzel, my go pomalujemy w kwiatki i sami go w końcu zdejmą. Ale w końcu opanowała nas jakaś despera: no co jest, k.., nie ma już tego muru berlińskiego, a ten Lenin nadal tu dominuje. I to kłopot dla nas był, bo przecież Nowa Huta była miejscem mocnych zadym. I napisaliśmy na plakatach: tym razem nie przynoś farb i pędzli, to nie będzie happening.
„Masz tu rower, stare buty i sp…j z Nowej Huty” – ten napis na rowerze przed pomnikiem zapamiętała historia. 21-letni Witek Newelicz, był wówczas liderem małej organizacji Front Antykomunistyczny.
Naszym spoiwem tak naprawdę był zoologiczny, taki jasny, czysty, bez żadnych naleciałości, zdrowy antykomunizm. Widziałem w tym czasie te wilgotne oczka Pawłów Grasiów i innych, którzy bardzo chcieli zostać członkami elit III Rzeczpospolitej.
- wspomina.
Jakie był motywacje kolegów Newelicza?
Rozpoczęliśmy walkę z pomnikiem Lenina uważając, że jest symbol sowieckiej dominacji w dzielnicy, która wbrew założeniom twórców tego przedsięwzięcia, którzy chcieli dokooptowania do konserwatywnego proletariackiej dzielnicy bez kościołów, zbuntowała się. Oni chcieli stworzyć narośl na konserwatywnym Krakowie, a ta Huta im się odwinęła. Zawsze tych butelek z benzyną dla nas starczyło. Ja tych ludzi z prowincji nie porównuję do dzisiejszych słoików, bo to całkiem inna bajka, ci ludzie przybyli z prowincji i na siłę ich indoktrynowano. A oni zachowali tradycję i wiarę.
- powiedział Newelicz w „Wywiadzie z chuliganem”, programie będącym koprodukcją Radia Poznań i Telewizji Republika.