Kanclerz Olaf Scholz nie przestaje zadziwiać. Aktualnie próbuje przekonać Amerykanów, że jego kraj jest w stanie wziąć na siebie bezpieczeństwo Starego Kontynentu, mimo że Berlin nie jest w stanie pomagać Ukrainie, odmawia wypełniania zobowiązań sojuszniczych wobec Litwy, a jego magazyny broni i amunicji są puste.
Mimo tych oczywistych faktów Scholz pokusił się o publikację sążnistego tekstu na łamach prestiżowego magazynu „Foreign Policy” pt. „Die globale Zeitenwende”, czyli „Globalny punkt zwrotny”. Była Energiewende – transformacja energetyczna, a w zasadzie deal z Rosją, który skończył się wojną na Ukrainie, teraz będzie punkt zwrotny. Czy rzeczywiście?
W tekście Scholza o Polsce w zasadzie nie ma nic, jedynie jako kraj emigracji z Ukrainy oraz o potencjalnym państwie, które będzie korzystać z parasola ochronnego Niemiec, mimo że nigdy nie wyraziliśmy na to zgody i nie jesteśmy zainteresowani uczestnictwem w programach, które oznaczają zależność od Berlina. Wiemy, czym się to kończy, jak choćby szantażem finansowym w przypadku KPO, sporami o praworządność czy o nasze bezpieczeństwo energetyczne.
„Niemcy chcą stać się gwarantem bezpieczeństwa europejskiego, jakiego oczekują od nas nasi sojusznicy, budowniczym mostów w ramach Unii Europejskiej i orędownikiem wielostronnych rozwiązań globalnych problemów” – przewiduje Scholz. Usprawiedliwia też sojusz Berlina z Moskwą. „Podczas zimnej wojny Rosja ze swoimi ogromnymi zasobami okazała się niezawodnym dostawcą energii i surowców i przynajmniej na początku rozszerzenie tego obiecującego partnerstwa w czasie pokoju wydawało się rozsądne” – pisze kanclerz.
Usprawiedliwia też współczesną Rosję. Pisze, że przywódcy Kremla przeżyli traumę w wyniku rozpadu ZSRS i Układu Warszawskiego. Dla Putina to „katastrofa”. Obywatelom „niektórych części obszaru poradzieckiego” pogłębiły poczucie „straty i udręki”. Berlin uważa też, że poprzez porozumienia mińskie stał wraz z Paryżem na straży suwerenności Ukrainy. Ta polityka zawiodła, toteż Niemcy chcą odpowiedzieć na ten geopolityczny punkt zwrotny.
„Kluczową rolą Niemiec w tej chwili jest awans na jednego z głównych gwarantów bezpieczeństwa w Europie poprzez inwestowanie w naszą armię, wzmacnianie europejskiego przemysłu obronnego, wzmacnianie naszej obecności wojskowej na wschodniej flance NATO oraz szkolenie i wyposażanie Sił Zbrojnych Ukrainy” – pisze Scholz, mimo że Niemcy nie wspierają Ukrainy, tak jak by mogły, odmawiając jej przekazania ciężkiego uzbrojenia i systemów obrony przeciwlotniczej Patriot.
Niemcy chcą się zbroić. „Jedną z pierwszych decyzji, jakie mój rząd podjął po ataku Rosji na Ukrainę, było przeznaczenie specjalnego funduszu w wysokości około 100 mld dol. na lepsze wyposażenie naszych sił zbrojnych, Bundeswehry. Zmieniliśmy nawet naszą konstytucję, aby utworzyć ten fundusz” – pisze Scholz. Następnie kanclerz wylicza, co jego kraj zrobił i zrobi dla Kijowa.
To, co uderza jednak w tekście przywódcy Niemiec, to całkowite pomijanie Polski i jej obecnej wiodącej roli w konflikcie na Ukrainie. Berlin chce ją umniejszyć, pominąć i zignorować. Polska, jak zwykle w optyce Berlina, ma zostać zmarginalizowana, wyparta z głównego nurtu. Niemcy chcą zastąpić Polskę jako głównego partnera bezpieczeństwa transatlantyckiego Stanów Zjednoczonych w NATO. Taki jest ich cel strategiczny. Nie da się jednak tego zrobić pięknymi słówkami. Potrzeba konkretnych działań.
Czy Berlin porzuci strategiczny sojusz z Rosją, takiego bowiem punktu zwrotnego należałoby się spodziewać? Przynaglenia ze strony wielu niemieckich polityków, aby jak najszybciej zakończyć konflikt i wrócić do dawnych relacji, zdają się temu przeczyć. Ten motyw przewija się też w tekście Scholza. „W porozumieniu z naszymi partnerami Niemcy są gotowe do zawarcia porozumienia mającego na celu utrzymanie bezpieczeństwa Ukrainy w ramach potencjalnego powojennego porozumienia pokojowego” – pisze kanclerz.
Nie można pozwolić przewodzić krajowi, którego strategie się skompromitowały. Niemiecka Energiewende doprowadziła do największego kryzysu energetycznego w Europie od dekad. Dogmat Zielonego Ładu niszczy europejską gospodarkę i doprowadził do uzależnienia Starego Kontynentu od Rosji. Na tej samej Zeitenwende z Niemcami w roli głównej brzmi jak koszmar. Berlin chce budować europejskie superpaństwo i podporządkować sobie mniejsze europejskie państwa. „Kluczowe znaczenie dla tej misji ma coraz bliższa współpraca między Niemcami a Francją, które podzielają tę samą wizję silnej i suwerennej UE” – nie kryje Scholz.
Kanclerz przyznaje się do błędów w zakresie polityki energetycznej, a nawet otwartej polityki migracyjnej. Berlin chce budować wspólną europejską tarczę antyrakietową, ale ufa im zaledwie połowa krajów UE. Co ciekawe, Scholz uważa, że Niemcy będą w stanie balansować w porządku globalnym między blokiem NATO pod przywództwem Stanów Zjednoczonych a Chinami i Rosją. „Wielu zakłada, że stoimy u progu ery dwubiegunowości w porządku międzynarodowym. Widzą zbliżający się świt nowej zimnej wojny, która postawi Stany Zjednoczone przeciwko Chinom. Nie podpisuję się pod tym poglądem” – pisze kanclerz Niemiec.
Ciepło wyraża się pod adresem Pekinu. Uważa, że Chiny są ważnym globalnym graczem, którego nie można pomijać. Scholz przywołuje swoją ostatnią wizytę w Pekinie i rzekomą rolę, którą mogą odegrać Niemcy w relacjach globalnych. Jest to kuriozalne przekonanie, albowiem ani Niemcy nie są militarną potęgą, z którą musiałyby się liczyć Chiny i Rosja, ani nie jest nią Unia Europejska sama w sobie. Dlatego globalna rola Niemiec w tym przypadku to mrzonka. Nikt też nie może brać na poważnie troski Berlina o prawa i wolności człowieka, gdy ich niedawni partnerzy gospodarczy, Rosjanie, mordują, gwałcą i rabują na Ukrainie.
Berlin opowiada się za multilateralnym porządkiem świata. Nie chce być tylko obserwatorem teatru, w którym główną rolę odgrywają największe mocarstwa – Stany Zjednoczone i Chiny. Chcieliby przewodzić europejskiemu superpaństwu i być równorzędnym partnerem. Tylko już teraz wiadomo, że przy całym zróżnicowaniu interesów Unii, a w szczególności Starej Europy i Trójmorza, ale nie tylko, np. Południa i Skandynawii, także jest to praktycznie niemożliwe.
Socjaldemokratyczny rząd Olafa Scholza nie jest godzien zaufania, jakim mają go obdarzyć państwa Unii Europejskiej. Niemiecka wizja świata nie sprawdziła się, lecz sprowadziła do Europy na powrót wojnę, niepokój i cierpienie. Dlatego nie można powierzyć się kierownictwu krajowi, który już nieraz – poprzez poprzednie wojny światowe – doprowadził kontynent do niewyobrażalnego zniszczenia i anihilacji całego pokolenia. Jeśli Scholz tego nie rozumie, jest ślepy i oderwany od rzeczywistości.
Scholz myli się także w aspektach globalnych. Nie ma przecież szans na demokratyzację Chin i przyjęcie takich wartości jak wolność, równość i rządy prawa, na które tak często w tekście powołuje się autor. Nie przyjmie ich także Rosja. Wobec powyższego kanclerz Niemiec nie przedstawia ani właściwej analizy, ani recept, jak radzić sobie z krajami o systemach autorytarnych, które zaczynają przejawiać ambicje przemodelowania porządku światowego, przejęcia terytoriów, które im się rzekomo należą, czy po prostu podbijać i dominować sąsiadów.
Niemcy nie są w stanie obronić Europy, bo nie są w stanie obronić nawet siebie. Nie mogą przewodzić Europie, bo ich przywództwo ma opłakane konsekwencje. Butna i samolubna wizja zaproponowana przez Scholza nie stanowi recepty na kryzys, lecz jest jedynie przykładem nieciekawej publicystyki.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org).