Obawiam się, że Putin właśnie idzie w ślady swego idola, co oznacza, że grozi nam eskalacja wojny z Ukrainą, a nawet napaść na państwa NATO-wskie, czy to bałtyckie, czy nawet Polskę. Spowodowane to jest dwoma czynnikami: po pierwsze, oderwaniem wodza od rzeczywistości (to był faktyczny błąd także Stalina), po drugie, niewyraźną postawą jego przeciwników.
Błąd Putina
Zawrót głowy zafundował sobie sam Putin z kolegami z KGB dziś kierującymi wywiadem rosyjskim – on wierzył we własne bajania o Ukraińcach jako tym samym co Rosjanie narodzie, który będzie witał z kwiatami wyzwalającą ich od złego rządu armię rosyjską; oni utrzymywali go w tym przekonaniu, zarazem skrywając wstydliwą prawdę o żałosnym stanie tejże armii. CIA podejrzewa, że nawet obecnie, gdy cały świat widzi nędzę militarną i odrażające oblicze rabusiów i gwałcicieli, do kremlowskiego despoty realia te docierają w ograniczonym zakresie, zarówno dzięki staraniom chroniących własną skórę dowódców od siedmiu boleści typu „generała” Szojgu, jak i stanu umysłu samego pacjenta, który jak Hitler w swoim bunkrze w 1945 r. przesuwał na mapach korpusy i dywizje istniejące tylko na papierze.
Parafrazując znane rosyjskie powiedzonko – byłoby to śmieszne, gdyby nie było tak straszne. Wszak każdy kolejny dzień złudzeń tyrana kosztował życie tysięcy ludzi ginących w bezsensownej już do szczętu wojnie, bo psychologia władcy absolutnego zawsze sprowadza się do przekonania: po mnie choćby potop! Hitler wierzył w swoje wunderwaffe, ale w końcu się zastrzelił, gdy wróg wdarł się do jego stolicy.
Tymczasem Putin ma „cudowną broń” naprawdę i całkiem niestety uzasadnione przekonanie, że wojenne działania jego wrogów bynajmniej nie zagrażają ani stolicy, ani jakiejkolwiek innej części „odwiecznych ziem rosyjskich”, które może sobie samowładnie oznaczać na mapach innych państw, czy to Ukrainy, czy Litwy, Gruzji albo Polski. Utwierdza go w tym chwiejna wbrew niby ostrej retoryce postawa państw NATO, które grożą z ogniem w oku, że… nic Rosji nie zrobią!
Błąd Zachodu
Słabość uwikłanej w wewnętrzny konflikt społeczno-polityczny administracji Joego Bidena (o cechach samego prezydenta litościwie nie wspominam) po pierwszych katastrofalnych efektach w polityce międzynarodowej, jak Afganistan i zgoda na Nord Stream 2, została nieco skorygowana w sferze militarnej przez nacisk realistów z Pentagonu, ale to nie generałowie kształtują strategię USA, a bez zdecydowanego przywództwa Stanów Zjednoczonych NATO jest papierowym tygrysem. I mimo osiągniętej nadludzkim wysiłkiem „jedności” Zachodu w potępianiu Rosji za agresję – ale już nie we wprowadzaniu prawdziwie miażdżących ją sankcji – Putin może spokojnie kontynuować masakrowanie cywilnych mieszkańców Ukrainy i obracanie w perzynę jej miast, bo przerastający go wielokrotnie siłą największy pakt wojskowy świata sam sobie nałożył jakieś absurdalne pęta w zwalczaniu bandyckiego państwa. A to jedynie utwierdza go w chorym przekonaniu, że jest w istocie bezkarny i powoduje niesłychane cierpienia braci Ukraińców.
Czołowy działacz syjonistyczny Władimir Żabotyński, zresztą urodzony w Odessie i sympatyzujący zarówno z ukraińskimi, jak i polskimi ruchami niepodległościowymi, zauważył przenikliwie już w 1911 r.: „Jeśli Małorusów i Białorusów zaliczyć do składu jednolitej nacji rosyjskiej, to nacja ta wzrasta do 65 proc. całej ludności Imperium, i wówczas istotnie niedaleko do »państwa narodowego«. I odwrotnie, jeśli uznać ich za odrębne narodowości, to nacja panująca [tj. Rosjanie – przyp. J.L.] sama znajdzie się w mniejszości (43 proc.) i stosownie zmienią się jej perspektywy na przyszłość. Dlatego śmiało można powiedzieć, że rozstrzygnięcie sporu o charakterze narodowościowym Rosji niemal w całości zależy od pozycji, jaką zajmie trzydziestomilionowy naród ukraiński. Jeśli zgodzi się na zruszczenie – Rosja pójdzie jedną drogą, jeśli się nie zgodzi – chcąc nie chcąc, pójdzie drogą inną”.
No i chcąc, a raczej nie chcąc – w wyniku nadal dość zagadkowych okoliczności rozmontowania sowieckiego imperium przez Jelcyna – poszła tą inną drogą, choć większości Rosjan się to nie podobało. Toteż gdy nowy władca ogłosił odbudowę imperium, poparli go i poparcie to rośnie po dziś dzień z każdą nową wojną i kolejnym podbojem: urwaniem Gruzji jej odwiecznych prowincji, okupacją Krymu, zajęciem wschodnich części Ukrainy, a teraz próbą zdobycia jej w całości.
Europa Zachodnia i USA zdają się nie rozumieć do końca siły działania rosyjskich mitów i resentymentów, które są realnym faktorem w absurdalnej, ale wewnętrznie spójnej i logicznej długofalowej polityce rosyjskiej. Ponieważ jest ona w całości oparta na oszustwie założycielskim imperium, polegającym na ukradzeniu Kijowowi pierworództwa w tworzeniu „świętej Rusi”, to oczywistą konsekwencją jest konieczność zniszczenia Kijowa realnego, stolicy realnej Ukrainy, pretendującej z większym prawem do tegoż 1000-letniego dziedzictwa.
Co dalej?
Dlatego zachodnie przekonanie, że Putin nagle „zwariował”, jest śmieszne – trzeba by uznać, że to cały ten naród zwariował, i to nie teraz, ale już dawno. Główny ideolog Kremla Aleksander Dugin, który mętną pseudofilozofią z zacięciem okultystycznym wytycza i uzasadnia absurdalne dla reszty świata postępowanie Rosji, lubi się powoływać na różnych rosyjskich filozofów opiewających „osobną” drogę euroazjatyckiej duszy Moskwicina, także na uważanego za skrajnie prawicowego Iwana Iljina. Szczątki zmarłego w Szwajcarii w 1954 r. filozofa Putin sprowadził do Rosji i w 2009 r. osobiście uczestniczył w ceremonii pogrzebowej przy monasterze Dońskim w Moskwie.
Ciekawe, czy nowy car Rosji i jego słowiański Merlin znają taką wypowiedź swego ulubionego filozofa, który wyrzucony z ojczyzny przez Lenina w 1922 r. nie chciał do niej wrócić nawet po śmierci Stalina: „Rosja to najpaskudniejszy, do wymiotów odrażający kraj w całej historii świata. Metodą selekcji wyhodowano tam straszliwe potwory moralne, u których same pojęcia Dobra i Zła wywrócone są do góry nogami. Przez całą swoją historię nacja ta tapla się w gównie i przy tym pragnie w nim utopić cały świat”.
Przesada? Oto do Dumy Państwowej wpłynął projekt ustawy, która wzywa do uznania za rodaków wszystkich mówiących w języku rosyjskim. Projekt ten jest przede wszystkim próbą legitymizacji deportacji Ukraińców z południowych i wschodnich regionów na terytorium Rosji, ale przecież nietrudno sobie wyobrazić, że w chorych umysłach kremlowskich bandytów dotyczy w istocie całej Europy, gdzie owych rodaków – czy tego chcą, czy nie – przyjdzie „wyzwalać” armia rosyjska.
A ponieważ białoruski i ukraiński to „ten sam język co rosyjski”, to czemu by znów nie wyzwolić polskich Białorusinów i Ukraińców, jak w pięknym roku 1939? Wówczas bratnią dłoń podał rosyjskim wyzwolicielom Berlin. Czy dziś możemy być pewni jego lojalności jako sojusznika Polski w UE i NATO?
Chyba nic dziwnego, że w tej sytuacji większość Polaków jest zdania, że prowadzona przez braci Ukraińców wojna jest również naszą wojną obronną.