Na wskroś wiejscy – tacy w oczach wielu Polaków, ale i w ocenie historyków byli i są Ukraińcy. Ale nie znaczy, że „znikąd”. Polacy, którzy znają Ukrainę od podszewki, bo spędzili tam kilka ładnych lat, podkreślają, że naszych sąsiadów, w głębszym, nie tylko socjologicznym sensie, ukształtowała wieś, nie miasto.
Cechy mieszkańców wsi można bez trudu rozpoznać wśród dzisiejszych Ukraińców: prostolinijność, operowanie konkretem, poczucie realizmu, zdecydowanie, zaradność, nierzadko także porywczość i dosadność języka. Ukraińcy nie potrafią bawić się słowami, udawać emocji – a może i potrafią, ale nudzi ich to. Życie na wsi nie jest sielanką, kształtuje twarde charaktery. Nie sprzyja infantylizmowi, nie toleruje dwuznaczności, wymusza szybkie uczenie się na błędach. Życie na wsi to nieustanna walka z naturą, z groźnymi żywiołami; walka, która nie jest niczym poetycznym.
Chorąży wolności
O tym, że źródła kultury tkwią tu właśnie „w prostym ludzie” – a prostota jest tu zaprzeczeniem prostactwa – zaświadcza Taras Szewczenko (1814−1861), narodowy wieszcz Ukrainy. Ten syn chłopów pańszczyźnianych spośród czterdziestu siedmiu lat życia spędził tylko dziewięć na wolności. Wykupili go z rąk „właściciela”, zruszczonego Niemca Wasilija Engelhardta zamożni przyjaciele – którzy dostrzegli w nim zadatki na malarza – za pokaźną sumę 2500 rubli.
Wykształcony w petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, dał się poznać przede wszystkim jako piszący po ukraińsku poeta i pisarz upominający się o Ukrainę. To się nie mogło podobać. Donosy, szpiegowanie, deptanie mu po piętach zaowocowały oskarżeniami o „rewolucję”. Odtąd władze carskie na przemian więziły, zsyłały i uszczęśliwiały go nadzorem policyjnym. Jego liryka – przeniknięta tym, co określa się wzniośle mianem „miłości do ziemi”, ale przede wszystkim wyrażająca współczucie dla rodaków, niezgodę na niewolnictwo, chrześcijańskie uczucia, pragnienie sprawiedliwości i życzliwości między ludźmi różnych warstw – inspirowana była twórczością tzw. didów. Nasłuchał się ich i naoglądał jako chłopiec, któremu nakazano w majątku Engelhardta paść bydło.
Ci wędrowni śpiewacy, często niewidomi – lub udający ich – prowadzeni przez dzieci, przygrywający sobie na kobzach, lirach lub bandurach, stali się symbolem wolności w zniewolonej Ukrainie. Pieśni wyłaniały się z połączenia tęsknoty za rodzinnym gniazdem, za bohaterstwem dawnych dziejów, za niegdysiejszą wolnością, z treściami religijnymi. Były tu proroctwa, przestrogi, przykłady biografii świętych, ale i baśnie, i zabawne opowieści. „Platon Kostecki pisał: »Sam, samiutki starowina.../Bez chatynki, rodu, syna/Lira, kosztur, kawał szmaty./W skazki za to – przebogaty!«.
Często dzięki nim rozprzestrzeniały się wieści i kształtowały potoczne opinie. Szczególną rolę odgrywali w czasie wojen i kozackich powstań, pełniąc nierzadko funkcje emisariuszy. Otaczano ich powszechnym szacunkiem, przepisując często dar jasnowidzenia. (…) nierzadko osiągali względną zamożność. (…) wspieranie ich uważano za pewnego rodzaju powinność, przecież chwalili pieśnią Boga” − zaznacza historyk Roman Marcinek.
Niczym Wernyhora
Żeby istnieć i prosperować na swoich pieśniach, didy musieli wykazywać się nie tylko talentem, ale inteligencją, sprytem, znajomością geografii i historii. Byli bystrymi obserwatorami, potrafili błyskawicznie wykorzystać każdą sprzyjającą sytuację. Mieli poczucie humoru, sprawnie organizowali się w cechy i kształcili młodych adeptów „dziadowskiego” rzemiosła. Didów uwznioślała nieraz nasza romantyczna literatura – choćby w legendarnej postaci Wernyhory, który zdobył sławę także jako znachor i prorok. „W czasie buntów kozackich działał na rzecz ukraińsko-polskiego pojednania. Przez lud ukraiński traktowany jako wieszcz i poeta, w świadomości Polaków utrwalił się jako rzekomy autor przepowiedni przyszłego odrodzenia Rzeczpospolitej w jej dawnych granicach…” (R. Mazurek).
Rozszyfrował didów, jako nie tylko piewców ojczyzny, ale utalentowanych aktorów Józef Chełmoński, malarz zakochany w Ukrainie, który w młodości wędrował po kresowych bezdrożach, udając jednego z nich, opowiadając niestworzone historie, śpiewając i tańcząc na jarmarkach i w karczmach, oraz żebrząc. Nie tylko on, lecz także inni polscy malarze, jak Teodor Axentowicz, stworzyli całą galerię portretów tych malowniczych postaci.
Rosjanie nie znosili didów, bali się ich, uważali za szpiegów, a za czasów bolszewickich za nacjonalistów z czarnym podniebieniem i bez skrupułów ich mordowali. „W 1937 r. zaproszono dwustu lirników na »festiwal«; tam zostali aresztowani i wywiezieni na Syberię. Podobno wyrzucono ślepców z bydlęcych wagonów w zaśnieżony step i pozostawiono na śmierć z zimna i głodu” (Roman Mazurek).
Dzisiejsze kabaretowo-teatralne zacięcie niektórych wojowników ukraińskich, którzy potrafią bawić się wojennymi sytuacjami i opowiadać o nich z wisielczym humorem, to z pewnością zasługa genów tych wolnych ludzi, jakimi byli na Ukrainie didy.
Pasterze i wojownicy
Przywiązanie do ziemi, typowe dla ludzi wsi, to jedna z ważniejszych przyczyn dzisiejszego zaciekłego oporu, jaki stawiają najeźdźcom wojsko i ludność cywilna Ukrainy. Nie jest ono tylko wyrazem dążenia do zabezpieczenia sobie środków do życia. To coś bardziej subtelnego, dotykającego istoty człowieczeństwa. Józef Łobodowski, znawca Ukrainy i jej kultury, nie miał co do tego wątpliwości. „Sam fakt istnienia społeczeństwa, niezwiązanego z ziemią, nieposiadającego warstwy pracującej na roli, wydaje mi się wysoce niemoralny” – zauważył w jednym z tekstów w 1936 r. Wielki głód lat trzydziestych był zapłatą Stalina za kurczowe trzymanie się chłopów ukraińskich własnej ziemi. Bat i groźby nie były w stanie zapędzić ich do kołchozów. Opór złamano dopiero, głodząc ich, zabierając ziarno na siew. Dziś Ukraina oddaje najeźdźcy to, czego wtedy nie zdołała uczynić.
Pogardliwa wyższość tak zwanych elit rosyjskich – ale i części polskich w XVII i XVIII w. – wobec Ukraińców to pokłosie faktu, że w czasach poddaństwa chłopi ukraińscy byli nie tylko zepchniętą na dno grupą społeczną, lecz także nie mieli możliwości nawiązywania innego typu relacji z „panami” jak tylko tę: niewolnik i jego właściciel.
Polskich chłopów z warstwą wyższą łączyły religia i język, przy wszystkich istniejących różnicach kulturowych dystans nie był tak wielki. U Ukraińców zadatków na jakąkolwiek więź z „panami” w zasadzie nie było; „czerń” pozostawała w izolacji. Awans społeczny zapewniały jednak odwaga i talent w służbie wojskowej, gdy trzeba było bronić cywilizacyjnych wysp: miast, kościołów, pałaców magnackich, dworów. Tak ukształtowały się pokolenia ludzi dzielnych, odważnych aż po brawurę, rzutkich, pomysłowych, przedsiębiorczych. Działających niesztampowo, nieprzewidywalnych.
Szewczenko był piewcą dawnej wyidealizowanej Ukrainy epoki hetmańszczyzny. Kozacka wolność, idylla wiejskiego życia pośród natury inspirowały go jako poetę, nowelistę i malarza; w swoich życiowych niepowodzeniach i trudach wspierany był mocno przez Polaków, przyjaciół z zesłania. W wierszu „Do Polaków” pisał:
„Kiedyśmy byli Kozakami,
Zanim nasz cichy, zgodny świat
Wzburzyła unia, każdy rad
Bratersko jednał się z Lachami,
Wolnymi pyszniąc się stepami;
W kwitnących sadach – całe dni
Wesołych dziewcząt rój ochoczy,
Matki pieściły swoje oczy
Wolnością synów... Lata szły… (…)”.
Tę niegdysiejszą zgodę i jedność z Polakami zmąciły, zdaniem Szewczenki, dwie okoliczności: pycha wielkich panów – zarówno Polaków jak Ukraińców, oraz pewien szczególny brak finezji przy próbie uczynienia z Ukrainy kraju katolickiego.
O tym już w kolejnej części tekstu.