Dobrzy ludzie już dawno sugerowali: zostawcie ikonę w spokoju, on już swoje zrobił i nie wycofał się na czas, ma tyle wad, że doprowadzi do krachu. Nie trzeba było czekać długo – na ostatniej prostej kampanii Lech Wałęsa dołączył do grona V kolumny Koalicji Obywatelskiej.
Politycy Platformy Obywatelskiej i były lider Solidarności mają wspólny mianownik. Wszystko wiedzą najlepiej, nie potrzebują żadnych rad, bo – jak to ujął w opublikowanych niedawno taśmach Sławomir Neumann – „w d...e to mamy. Chodzi o zasady, o politykę, k…a, a nie o pie…lety”.
Siewca pecha
Jeśli ktoś się wychyla, zwraca uwagę na błędy jaśnie państwu z opozycji, to w najlepszym razie może usłyszeć, że jest poj…m. Oczywiście w prywatnych rozmowach, bo publicznie zostanie schłostany jako przeciwnik demokracji, utrwalacz dyktatury i pisowski oszołom. Niemal połowa spośród głosującego narodu w takim razie ma poważne problemy z percepcją, a dostrzegających kunszt Grzegorza Schetyny i jego gromadki jest coraz mniej. Lider Platformy Obywatelskiej najwyraźniej zapomniał o tym, jakim poparciem cieszył się Lech Wałęsa, gdy przegrywał wybory prezydenckie. Otóż, zwykł mawiać noblista, „naród mnie nie posłuchał”. 1 proc. w 2000 r. oznaczało prestiżową porażkę z Januszem Korwin-Mikkem. Potem było wspieranie dziwaków z Libertas, oczywiście nie za darmo, Partii Demokratycznej, aż w końcu Platformy Obywatelskiej. Nie trzeba nadmieniać, że każdej z tych formacji przynosił pecha, a po ostatnim występie w Warszawie można zaryzykować stwierdzenie, iż prosi o klęskę dla ugrupowania Schetyny.
Logika Wałęsy
Dzień po pogrzebie Kornela Morawieckiego raczej nikt nie spodziewał się wysypu arogancji, buty i podwórkowego chamstwa ze strony Wałęsy. Wydawało się, że były prezydent nie jest w stanie już niczym zaskoczyć opinii publicznej. Podobnie wydawało się, że są jeszcze jakieś granice, których nie przekroczy. Wszyscy się mylili. O zmarłych mówi się dobrze lub wcale. Można się było tego trzymać w przypadku generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Ci jednak, jak się okazało, to ludzie honoru, godni munduru żołnierze, lojalni wobec przemian politycy. Natomiast Kornel Morawiecki był zdrajcą – podpowiada nam niestrudzenie poszukująca niełatwych odpowiedzi logika Wałęsy. Kalendarium niedzielne celebryty opozycji było takie: w niedzielę msza św. i wrzucenie fotki z wiernymi na Twittera. Następnie występ na konwencji Koalicji Obywatelskiej w Warszawie. Gromy pod adresem opozycji, która nie słucha trybuna ludowego, daje się wciągać w „gierki”, wojuje z religią i daje się „przekręcać informatycznie”. Na to stwierdzenie nie ma żadnych dowodów, ale „mam informacje” – deklarował Wałęsa. No to w porę nadeszła jeszcze refleksja o chrześcijańskim miłosierdziu, czyli Kornel Morawiecki „to zdrajca”, „ale mu wybaczamy”. Zawrotna i zawiła kombinacja, nieprawdaż?
Oklaski hańby
Co w tym dniu po tych słowach robili Paweł Kowal, Paweł Poncyljusz, Grzegorz Schetyna – przecież działacz opozycji antykomunistycznej właśnie w Kornelowym Wrocławiu? Oklaskiwali smutnego, sfrustrowanego i zakłamanego kombatanta, który już dawno zatracił poczucie wstydu w spirali krętactw – począwszy od rozmów z SB w latach 70., po niszczenie akt z czasów prezydentury. Przerażający był to widok, świadczący o pustce zgromadzonych tam polityków, którzy – co zastanawiające – aspirują przecież do powrotu do władzy. Kowal co prawda dzień później się dystansował od słów Wałęsy, ale oczywiście miękko, podkreślając, że ikona ruchu antykomunistycznego ma prawo do własnego zdania. Jeszcze w 2016 r. Kowal był pod wrażeniem arsenału, jaki zgromadził Kiszczak w swoim prywatnym archiwum. Gdy wybuchła sprawa akt dotyczących TW „Bolka”, obecny kandydat Koalicji Obywatelskiej do Sejmu z krakowskiej listy mówił: „Jeżeli w pierwszym pudełku były papiery o Lechu Wałęsie, to wręcz strach się bać, co może być dalej”. Dziś Kowal przyznaje jedynie, że nie oklaskiwał Wałęsy, chociaż wszyscy widzieli reakcję publiczności na zejście gościa honorowego konwencji Koalicji Obywatelskiej po tym, jak zhańbił pamięć założyciela Solidarności Walczącej.
Rejterada maskotki
Na tym jednak nie skończyła się ta tragifarsa, bo Wałęsa – na fali krytyki ze strony niektórych działaczy PO – publicznie wycofał swoje poparcie dla partii Schetyny. „Wobec ostatnich prezentowanych wyników różnych sondaży. Proszę publicznie PO o zwolnienie mnie z danego publicznie słowa, że będę głosował na PO. Chcę wesprzeć Kosiniaka-Kamysza!” – zadeklarowała maskotka platformersów. Tak się dziwnie złożyło, że Wałęsowskie przemyślenia pojawiły się akurat kilkanaście godzin po tym, jak słowa o Kornelu Morawieckim skrytykowali tacy politycy, jak Małgorzata Kidawa-Błońska, Barbara Nowacka czy Bogdan Borusewicz, z którym akurat Wałęsa do dzisiaj się nie znoszą. Wy mi tak, to ja wam tak – pomyślał były wódz. Jeszcze w niedzielę was wspierałem, chociaż wskazywałem, że jesteście beznadziejni. Nie klepiecie mnie po plecach? To was jeszcze kopnę tam, gdzie zaboli najbardziej. Być może to ostatni akt Lecha Wałęsy w polskiej polityce. Trudno uwierzyć, by ktoś podjął w przyszłości ryzyko zatopienia własnej formacji na skutek nieobliczalnych zachowań tego, który w pojedynkę obalił komunizm.