Angela Merkel ma problem. Bardzo chce pomagać Emmanuelowi Macronowi. Choć ten jest nieporadny politycznie i coraz bardziej nielubiany u siebie w kraju, Merkel wciąż widzi w nim rycerza, który obronił Europę przed smokiem lepenowskiego populizmu, i chciałaby dla niego drugiej kadencji.
Lecz nie może mu dać tego, czego chciałby najbardziej – pieniędzy z niemieckiego budżetu. Nie pozwalają jej na to potencjalni koalicjanci (zwłaszcza FDP) i opinia publiczna. W takiej sytuacji dobrze jest nagradzać Macrona kosztem innych krajów, może i gospodarczo sprawniejszych, ale za to rządzonych przez mniej lubianych polityków. Dyrektywa o pracownikach delegowanych to dopiero początek. Ostatnie rewelacje niemieckich gazet mówią o tym, że Berlin w 2019 r. odda Paryżowi całą serię kluczowych stanowisk unijnych, w tym fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej. W wypadku dyrektywy kozłem ofiarnym została Polska, ale jak tak dalej pójdzie, to drżyjcie małe i średnie kraje. Właśnie o tym Warszawa powinna głośno mówić, choć nie bardzo jest teraz słuchana. Cesarzowa Europy rzuci swojemu rycerzowi każdego. Tylko czy to jest jeszcze rycerz, czy już kolejny smok?