Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Ukochane warchlaki i psieci

W komunistycznym okresie istnienia „Przekroju” ukazywała się tam propagandowo rysunkowa rubryka „August Bęc Walski”. Wydaje mi się, że bohater tej serii ożył i chwycił za pióro w „Gazecie Wyborczej”, produkując peany na temat „rodziny międzygatunkowej” i „międzygatunkowego potomstwa”.

Można robić sobie jaja z rzeczywistości – nieustannie ją wykrzywiać w przedstawieniu i literacko zmieniać rządzące nią od zawsze reguły. Artystycznie jest to nawet ciekawe i pociągające, jednak zupełnie nie obchodzi to praw rządzących naturą.

Uprzedzam, że w tekście, który Państwo czytają, będzie się roiło od terminów ujętych w cudzysłów. Zwykle tak się dzieje, gdy mamy do czynienia z nierzeczywistością operującą aparatem pojęciowym realności.

Od dłuższego czasu z rosnącym rozbawieniem przyglądam się nowym pomysłom „myślicieli”, których we własnej świadomości nazwałem „genderastami”. Utworzyli kilkadziesiąt nowych płci, promują najbardziej wymyślne dewiacje dotyczące ludzkich zachowań seksualnych, ale chyba ta działalność musi być mocno nużąca, bowiem właśnie zabrali się za całkowitą przebudowę kształtu naturalnie funkcjonującego przez wieki modelu rodziny.

Drugim intrygującym zjawiskiem jest ideowa ewolucja „Gazety Wyborczej”, pisma niegdyś sprytnie (dzięki cichemu wsparciu Kiszczaka i Jaruzelskiego) ulokowanego na szczycie polskiej opinii publicznej, a teraz coraz mocniej staczającego się do roli fan-zina rozmaitych dziwactw obyczajowych. „Wyborcza” niemal co tydzień przedstawia twórcze rozwinięcia rozmaitych lewicowych szaleństw, stając się – na polskim rynku – wiodącym periodykiem zdziwaczenia i egzotycznych dewiacji intelektualnych. Przy pomysłach nowego pokolenia redaktorów „Gazety Wyborczej” nudnawe i grafomańskie wypociny guru tego środowiska Adama Michnika dziś wydają się być jedynie dziaderskim bajaniem konserwatysty. Nie jestem zresztą pewien tego, czy pan Michnik w ogóle jeszcze czyta „dziennikarskie” wybroczyny swoich redaktorów.

Kiedy więc w pewnym momencie spotykają się dwie mętne fale: „genderastów” i redaktorstwa „Gazety Wyborczej”, efekt musi być piorunujący. 

Spieszę donieść, że zapatrywania mam tradycyjne i normalne, więc przy każdej okazji rozdokazywane towarzystwo „nowalijkowców” (czas mamy wiosenny, więc pozwalam sobie na taki neologizm) obsobacza mnie terminem „mizogin”. Cóż to jednak za mizogin, który bardzo lubi płeć niewieścią, całuje w mankiet, puszcza przodem i ogólnie jest pełen atencji? Mniejsza z tym…

Najnowszym wykwitem sprzężonej myśli „postępowców” jest – zachwalana obficie na łamach „GW” – „rodzina międzygatunkowa”. Zamiast pobrać się, zawrzeć małżeństwo i z radością witać pojawiające się dzieci, rewolucjoniści z „GW” proponują, aby zachować się „ekologicznie”, w „sposób przyjazny dla planety” i… nie płodzić dzieci. Wtedy nie produkujemy zabójczego „śladu węglowego”, który niszczy planetę, bo przecież człowiek jest najgorszym, co tej planecie się przytrafiło, a skoro już jest, to przynajmniej starajmy się zredukować jego „pogłowie”. „Rodzina międzygatunkowa” to taka, w której panuje najpełniejsza radość, a przychówkiem jest usynowiony bądź też „ucórczona” psina, którą poetycko usposobieni politrucy z „GW” nazywają „psiecko”. 

O! „psiecko” to coś znacznie więcej niż egoistycznie i samolubnie spłodzone dziecko ludzkie. Znakomity krok na drodze tego świetlanego postępu uczynili bracia komuchy z Chin, którzy w praktyce spowodowali, że nadmiarowe dzieci, szczególnie te płci żeńskiej, topione były lub duszone, aby nie naruszyć statusu wzorcowej komunistycznej rodziny: dwoje rodziców plus – góra – jedno dziecko. Komuszki europejskie idą – śladem grupy Baader-Meinhoff – znacznie dalej i nie tylko nie propagują już chińskiego modelu demograficzno-rodzinnego szczęścia, lecz także pokazują zupełnie nowy kierunek. Wszak rodziny możemy tworzyć wraz z innymi gatunkami istot żywych. To już nie tylko tworzenie stadła z ukochanymi psiuńkami i kocurkami, drogę postępu można śmiało wyprorokować dalej: można zawrzeć układ z hipopotamem (widziałem już takie „szczęście” w programie jednej z niemieckich telewizji), jeśli jednak ktoś bardziej solidnie jest przygotowany do walki z „ociepleniem klimatu”, to najpiękniej będzie wyglądać związek człowieka z rośliną, takim dębem na przykład. Nie dość, że z tego ocieplającego klimat stosunku potomstwa nie będzie, to ile jeszcze chlorofilu szczęścia może się ogólnie w atmosferę wydzielić!

Osobiście sądzę, że wszyscy ci rewolucjoniści łóżkowi przyjęli znakomicie ekologiczną i ekonomiczną przy tym postawę. Latają odrzutowcami, aby uświadamiać ciemną ludzkość, propagują szczęście za darmo… samemu, po wędkarsku, przyswajając za to duże sumy. 

Ten trud musi przynieść owoce w postaci: najbardziej ekologicznych „dzieci wyobrażonych”, postępowych „dzieci narysowanych” i co tu dużo mówić – rzesz „dzieci wyskrobanych”, które miast gnębić Jego Wysokość Klimat, zostały zawczasu i przezornie zamordowane. Na razie wystarczyć wam muszą psiecki… ale przyjdzie czas też na… kozy z nosa. 

Wszystko w imię szczytnych ideałów jedynie naukowego i prawidłowego sposobu myślenia, którego jak nie przyjmiecie, to kiedyś was postawimy pod ścianę i zredukujemy tym samym wasze węglowe przestępstwa.

 



Źródło: Gazeta Polska

Witold Gadowski