„Prochem jesteś i w proch się obrócisz” – słyszeliśmy w Środę Popielcową, a od kilku dni możemy obserwować, jak świat, który znaliśmy, rozsypuje się w proch i pył. Może na chwilę, a może kryzys gospodarczy, jakiego doświadczymy, ograniczenie globalizacji i osłabienie więzi międzyludzkich zostaną z nami na dłużej. Jednak niezależnie od tego, jak będzie, już teraz można powiedzieć, że dostaliśmy czas na dłuższe, domowe rekolekcje. Warto się zatrzymać (szczególnie że wielkiego wyboru nie mamy) i pomyśleć nad własną śmiertelnością (bo tak się składa, że – choć raczej nie od koronawirusa – wszyscy umrzemy, i nikt z nas nie wie kiedy), nad tym, że nic nie zabierzemy na drugą stronę, że wszystkie struktury, zabezpieczenia, ekonomiczne gwarancje, a nawet plany niewiele są warte, gdy przyjdzie zagrożenie lub nieznany wirus. „Teraz wy, którzy mówicie: »Dziś albo jutro udamy się do tego oto miasta i spędzimy tam rok, będziemy uprawiać handel i osiągniemy zyski«, wy, którzy nie wiecie nawet, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, co się ukazuje na krótko, a potem znika. Zamiast tego powinniście mówić: »Jeżeli Pan zechce, i będziemy żyli, zrobimy to lub owo«” – wskazuje apostoł Jakub. Ale ten czas jest także szczególnym testem naszej wiary. Wiara nie jest bowiem uznaniem, że Bóg istnieje (bo jak mówi Pismo, demony to wiedzą i drżą), lecz zaufaniem Bogu. Zaufanie zaś oznacza przyjęcie, że On wie lepiej, iż w Jego rękach jest wszystko, że On jest naszym pasterzem, a zatem nie musimy się lękać zła. Nie, nie oznacza to braku rozsądku, ale proste stwierdzenie, że są rzeczy, które nie zależą od nas, że także do nich, a nawet do śmierci trzeba podchodzić ze spokojem. Wiara wreszcie daje nadzieję na to, że to nie jest koniec, że jest Ktoś jeszcze. To, co możemy stracić w jednej chwili, nie jest najważniejsze.