Wtedy jednak, zarówno w wieku XVIII, jak i XX, zgodnie z celnym powiedzonkiem „obłuda stanowiła hołd uznawanej powszechnie moralności”, stąd patriotyczne hasła targowiczan i pretekst obrony innowierców użyty przez Katarzynę II (ba, nawet Stalin udawał przed Zachodem demokratę, a ten cynicznie udawał, że w to wierzy). Putin jednak przyzwyczaił nas, że można po prostu na oczach świata brutalnie napadać, burzyć, gwałcić i mordować, więc po co te skrupuły, panowie zdrajcy? Ach, rozumiem, to wpływ drugiego, pruskiego patrona, desperacko usiłującego przykleić z powrotem od dawna mu niepasującą maskę humanisty, którą mu nieopatrznie zdarł niecierpliwy kremlowski druh.
Prawa czasu wojny
Zatem choć humanizm pasuje do prusactwa jak kwiatek do kożucha, teraz miłość Berlina do Moskwy i nienawiść do Polski wyraża się jakimiś zawiłymi sofizmatami i krętactwem. Skoro jednak praktycznie jesteśmy na wojnie, to w oczywisty sposób wrogie wobec naszego kraju zabiegi trzeba by wreszcie ukrócić zgodnie z prawami czasu wojny. Może mało już stanu wyjątkowego na granicy z Białorusią i pora wprowadzić stan wojenny w całym kraju, by poskromić ewidentny sabotaż czy wręcz dywersję niektórych?
Głosowanie w Parlamencie Europejskim za karami finansowymi dla Polski, a już tym bardziej nawoływanie do nakładania takich kar przez europosłów totalitarnej opozycji (np. Ochojska) jest w sytuacji wojny ewidentną zdradą dyplomatyczną odpowiadającą dokładnie definicji art. 129 kk – zdrada dyplomatyczna:
„Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.
A prowokowanie strajku w strategicznym sektorze komunikacji – lotnictwie – grożące zahamowaniem dostaw sprzętu wojskowego dla walczącej o wolność swoją i naszą Ukrainy jest ewidentnym działaniem dywersyjnym w interesie rosyjskiego agresora, a rzekomo socjalny pretekst – domaganie się od rządu RP niesłychanych podwyżek – wyczerpuje z kolei znamiona czynu przestępczego opisanego w art. 128 kk – zamach na organ konstytucyjny RP:
„Kto przemocą lub groźbą bezprawną wywiera wpływ na czynności urzędowe konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”.
Klasyczne działania GRU
Zwłaszcza gdy w roli pełnomocnika sabotujących państwowe obowiązki kontrolerów lotów występuje kolejny agent targowicy, niejaka Garwolińska, doradzająca nienawistnikom wychowanym na Soku z Buraka, jak i czym można (i należy) otruć ministra RP, oraz wspierająca inwazję „uchodźców” od Łukaszenki. Czy może w tym kontekście dziwić informacja słynnego dziennikarza śledczego Cezarego Gmyza, że kluczowe dla funkcjonowania państwa instytucje obsadzane były w czasach komuny, a zapewne i później, przez sowiecką/rosyjską służbę wywiadu wojskowego:
„Od początku PRL kontrolerzy ruchu lotniczego to zawsze była agentura werbowana bezpośrednio przez GRU. Podobnie jak niektórzy kolejarze w ważnych węzłach kolejowych czy obsługa portów. Rosjanie nie ufali polskim służbom i pewne strategiczne na czas wojny obszary zabezpieczali bezpośrednio, podobnie jak polskie służby, i te obszary nie zostały w latach 90. oczyszczone. I dzisiaj, w obliczu wojny na Ukrainie, to środowisko realizuje zadanie GRU, aby sparaliżować ruch lotniczy nad Polską i zablokować dostawy na Ukrainę i napływ wojsk NATO do Polski. To są klasyczne, wręcz podręcznikowe, działania GRU na zapleczu prowadzonych działań militarnych. I nie są przypadkiem akurat w czasie wojny. Esbecy na emeryturach byli plasowani w Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. Jeśli nawet dzisiaj już tam ich nie ma z przyczyn biologicznych, to uplasowali tam swoje dzieci i znajomych”.
Dywersja w krytycznym momencie zagrożenia
Widać gołym okiem, że niedokonanie dekomunizacji i lustracji grozi naszemu państwu niebezpieczną dywersją wewnętrzną w krytycznym momencie zagrożenia. Tak jest również z systematycznie naruszającą art. 128 kastą sędziowską, która oczywiście nie osądzi uczciwie występków innych sabotażystów. Czyż zatem mój pomysł z wprowadzeniem stanu wojennego i stosownego prawa nie jest w tej sytuacji całkiem dorzeczny? Przecież wówczas można by zmilitaryzować obsługę lotów, a za odmowę wykonywania obowiązków stawiać przed trybunały wojskowe, które może lepiej by się dobrały do różnych fundacji zasilanych zarówno z Moskwy, jak i z Berlina, usiłujących wstrzymywać realizację strategicznych dla państwa polskiego inwestycji – przekop Mierzei Wiślanej, budowę Baltic Pipe, rozbudowę gazoportu…
I co powiemy Amerykanom (jak kontrolerzy lotów się uprą) – że jako kluczowy sojusznik, największy członek NATO na flance wschodniej i jedyny kanał dostarczania broni na Ukrainę nie jesteśmy w stanie zapanować nad własnym niebem w warunkach pokojowych? A jeśli teraz przekupimy sabotażystów horrendalnymi podwyżkami, to przecież wcale nam nie zagwarantuje, że ponownie nie zastrajkują na sygnał swoich mocodawców w dużo bardziej niebezpiecznym momencie. Przypuśćmy, że nasi sojusznicy zza Odry, jak to już kiedyś zrobili, zamkną drogę lądową dla jadących nam na odsiecz oddziałów amerykańskich, a samoloty z posiłkami nie będą mogły lądować ani w Rzeszowie, ani w Poznaniu, bo nawet nie wlecą nad Polskę. Włos się jeży!
Dali nam przykład Piłsudski i Reagan
Każdy z mojego pokolenia pamięta, jak z takim strajkiem dał sobie radę prezydent Ronald Reagan – wywalił wszystkich na zbity pysk, i to z wilczym biletem – zakazem uprawiania tego zawodu do końca życia. Zanim wyszkolono nowe kadry, kontrolę nad amerykańskim niebem objęli specjaliści wojskowi. Chyba też takich mamy, a jeśli ich nie wystarczy, to można pożyczyć od USA czy Wielkiej Brytanii, sabotażystów zaś zwolnić dyscyplinarnie bez żadnych wypłat razem z ich podejrzanymi „pełnomocnikami”, a jednocześnie zbadać przez kontrwywiad ich potencjalne związki z wrogim mocarstwem i ukarać.
To nie są żadne fantazje ani radykalizm, ale brutalny realizm zgodny z ostrzeżeniem marszałka Piłsudskiego: „W czasach kryzysów strzeżcie się agentów!”. Tych agentów poznajemy po ich czynach i nie można dłużej pozwalać na ich bezkarne grasowanie na zapleczu kraju szykującego się do odparcia napaści. A jeśli w porę nie zlikwidujemy obcej agentury, to może się zdarzyć, że nie tylko zostaną nam przywrócone obchody Manifestu lubelskiego 22 lipca i przymusowe pochody ku czci komuny 1 maja, lecz także wspólna z rosyjskimi mordercami w mundurach defilada 9 maja. Najważniejszym świętem zaś będzie właśnie 27 kwietnia – Dzień Targowicy i Rozbiorów.
Chyba lepiej po zwycięskiej wojnie z Rosją defilować wraz z armią ukraińską w Kijowie, Królewcu i Tyraspolu.
A najlepiej w Moskwie! Bayraktar!