„Tak kończy się wmuszanie ludziom teorii spiskowych: najpierw zakłamaniem, potem niesmacznymi żartami z ofiar” – tak zdjęcie z imprezy w KGHM-ie skomentował Adrian Zandberg, lider Partii Razem. Jak rozumiem, to próba ustawiania się przez lewicowego lidera gdzieś pomiędzy światem biznesmenów z PO od porsche cayenne oraz naszym światem „sekty smoleńskiej”. Problem w tym, że z pominięciem takiego szczegółu jak… prawda. Nazywanie ludzi, którzy jak ja uważają, że w Smoleńsku doszło do zamachu, zwolennikami „teorii spiskowych”, nie jest częścią lewicowej tradycji, tej od Daszyńskiego, Pużaka czy Ciołkosza.
Prawda o Smoleńsku nie jest – wbrew wrzawie i socjotechnikom – ani lewicowa, ani prawicowa. Znam niemało uczciwych osób ze środowisk lewicowych czy anarchistycznych, które bądź przekonane są o zamachu, bądź skłaniają się ku temu, choć ich „klimat” jest przeciwieństwem nastroju smoleńskich miesięcznic. Po prostu, patrzą na dowody i pamiętają zamordowanych przez Putina Anastazję Baburową czy Stanisława Markiełowa. Warto czasem wznieść się ponad „społeczeństwo spektaklu”. Bo jak tego nie zrobimy, pozostanie nam polemizować z biznesmenem Frasyniukiem, a to sensowne nie jest.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Adrian Zandberg
#Katastrofa smoleńska
#Smoleńsk
Piotr Lisiewicz