Do dziś więc można w najbardziej zsowietyzowanym kraju Europy, Mołdawii, spotkać miejsca imienia komunistycznych twórców, jak Aleksiej Szczusiew, obok wielkich rumuńskich romantyków, jak Mihai Eminescu, czy antykomunistycznych wydarzeń, jak Wielkie Zgromadzenie Narodowe, które zadecydowało o zerwaniu z Moskwą w czasie pieriestrojki. Najbardziej złowrogi jest jednak wysoki na dwa, trzy piętra konny pomnik bolszewika Kotowskiego w Kiszyniowie, bohatera sowieckiej (ale nie niepodległej) Mołdawii – komunistyczny zbrodniarz patrzy w dal, a w tej dali stoi przed dworcem kolejowym pomnik ofiar komunizmu… Patrzy z dumą, wyniosłością, ofiary zaś są skruszone, przestraszone – w tych pomnikach utwierdzono w betonie mołdawską zależność od Moskwy, która do woli poczyna sobie w najbiedniejszym kraju Europy. U nas niby jest lepiej – ale komunistyczne nazwy nadal widnieją na mapach miast, jak sowieckie pieczęcie na wiernopoddańczych hołdach z PRL.
Skrzyżowanie ulicy kata z ulicą ofiary
Jest kraj, który nie podjął dekomunizacji i realizuje postulat, jaki u nas głosiły niektóre postpezetpeerowskie środowiska lat 90.: „Nie burzmy pomników, budujmy nowe”.