W kolejnych zdaniach pisma, które usta Sądu Najwyższego kierowały między innymi do premiera, czytamy: „W SN zasiadają wprawdzie sędziowie, którzy orzekali w czasie stanu wojennego, ale nieprawdą jest, że wydawali wówczas politycznie umotywowane wyroki”. Postanowiliśmy więc w redakcji Minęła20 zajrzeć na wokandy Sądu Najwyższego i sprawdzić, jak oświadczenie rzecznika ma się do rzeczywistości. Zabraliśmy kamerę na jedną z porannych rozpraw w Sądzie Najwyższym i od razu bingo! W trakcie pierwszej tego dnia rozprawy na siedmiu zasiadających za stołem sędziów trzech spełniało warunki, o których kilka dni wcześniej Sąd Najwyższy twierdził publicznie, że nie mają miejsca. Dwóch sędziów w stanie wojennym skazywało opozycjonistów (w Koszalinie i w Bydgoszczy), a trzeci zarejestrowany był w archiwach Służby Bezpieczeństwa jako Kontakt Operacyjny. Rzecznik Sądu Najwyższego kłamał. Odpowiedź na pytanie o to, jakiej sprawiedliwości można spodziewać się po sądzie, który w sprawie oczywistych faktów dotyczących samych sędziów publicznie kłamie, jest jasna.
Kłamliwej. Jednak po emisji materiału na ten temat stała się rzecz zaskakująca i kuriozalna. Jeden z sędziów SN zasiadających w składzie Sądu Najwyższego, Andrzej Siuchniński, wydał oświadczenie, w którym nie zaprzeczył żadnemu z oczywistych faktów przytoczonych w programie. Sędzia orzekał w składzie sędziowskim w stanie wojennym. Skład rzeczywiście skazywał opozycjonistów w Bydgoszczy na więzienia. Faktycznie opozycjoniści byli karani za walkę z komuną i próby organizowania solidarnościowych strajków. Sędzia przyznaje to w swoim oświadczeniu, jednak wyroki, które wówczas wydawał, pojmuje dzisiaj w sposób intrygujący. Zdaniem sędziego, orzecznictwo komunistycznych sądów w Bydgoszczy – tych sądów, w których orzekał sam sędzia Siuchniński, wsadzając ludzi do więzień, „było co najmniej przyzwoite”, a także było ono „wyrazem cichego bojkotu stanu wojennego, mającego w swoim założeniu maksymalnie możliwie stępić ostrze założonej przez władze stanu wojennego represji”. Sędzia powołuje się na to, że orzeczenie o roku lub 10 miesiącach pozbawienia wolności z odstąpieniem od trybu doraźnego „samo w sobie było wyrazem demonstracyjnej względem stanu wojennego postawy”. Całość tych argumentów przypomina słynny dowcip o Leninie, który tylko zbluzgał dziecko, „a mógł przecież zabić”. Sędzia w swoim oświadczeniu pisze również, że dzisiaj – 40 lat po stanie wojennym – nie może bronić się wskazując na to, jaki był wówczas przebieg narady przed orzeczeniem, bo dzisiaj, w roku 2018, naraziłby się na odpowiedzialność dyscyplinarną. I to właśnie zdanie jest najlepszym dowodem, że w Sądzie Najwyższym w kwestii komuny obowiązywać powinna zasada Cejrowskiego „Wszyscy Won”. Jeśli 30 lat po upadku komuny sędziego Sądu Najwyższego obowiązuje nakaz milczenia co do tego, w jakich okolicznościach on sam wsadzał ludzi do więzień za organizację protestów, to znaczy nie tylko, że sędzia, mając do wyboru lojalność względem współobywateli i względem korporacji, wybiera to drugie. Oznacza to również, że sama korporacja jest ciągle lojalna względem systemu, który rzekomo upadł w 1989 r. Jednak przede wszystkim wskazuje to na fakt, że przepisy prawa i regulacje dotyczące sędziów do dziś chronią sądowych przestępców poprzez prawnie usankcjonowaną omertę. Zmowę milczenia pod groźbą kary dyscyplinarnej.
Wymierzanej przez samych sędziów.