Dla współczesnych pokoleń Polaków Niepodległość, której jubileusz świętujemy, to wspomnienie jakiejś zamierzchłej przeszłości. Dokładnie czymś takim w szkolnych latach była dla mnie rocznica Powstania Styczniowego. Natomiast międzywojnie odczuwałem jako byt niedawny, bliski, znajomy. Opowiadała mi babcia Karczewska, że jako 15-latka biegała na patriotyczne demonstracje na plac Zamkowy, a że była malutka i drobniutka, żaden Kozak jej nie wypłazował, bo nieludzki carat unikał masakrowania dzieci. Dziadek, wzięty do armii carskiej, ledwie wrócił, znalazł się w Wojsku Polskim i wziął udział w Bitwie Warszawskiej. Brat dziadka, kontrrewolucjonista, służył w Dywizji Syberyjskiej, przebił się do Mandżurii i zaczął układać sobie życie, ale gdy wybuchła niepodległość, wrócił do kraju i też poszedł się bić. W epoce Cudu nad Wisłą mój drugi dziadek, Franciszek Wolski, dowodził obroną cywilną Biłgoraja, babcia była liderką narodowej organizacji kobiecej. Synów też wychował dobrze. Najstarszy Stach, żołnierz Legionów, w listopadzie 1918 r. uczestniczył w szturmie na niemieckie koszary w Łodzi, poległ z początkiem 1920 r. nad Dźwiną. W wojsku służył drugi brat – Stefan. W wakacje zaciągnął się mój ojciec, Jerzy (rok przed maturą). Oczywiście znam jedynie skrawki tej rodzinnej historii. Tata pisał wspomnienia, pióro miał świetne, ale zaczął dopiero rok przed swą śmiercią, a babcia, cudowna gawędziarka, zmarła, zanim zacząłem ją nagrywać, specjalnie w tym celu nabyłem swój pierwszy magnetofon. Twarze naszych przodków rozpoznajemy w naszych dzieciach i wnukach. Czasem znajdujemy jakieś dokumenty. Dziadka Wolskiego – zmarł w latach 30. – wytropiłem w jego teczce pracy notariusza, w zamojskim archiwum. Jego życie polityczne odcedziłem z świetnej książki o przeszłości Biłgoraja. Najważniejsze, żeby pamiętać, przekazywać kolejnym pokoleniom, bo historia i tradycja nadają sens naszemu życiu, gdzie Teraz trwa jedynie mgnienie, a jest głównie Przeszłość i Przyszłość.