Do bezwyborów prezydenckich na Białorusi zostały już niecałe dwa tygodnie. 26 stycznia Alaksandr Łukaszenka sam siebie wybierze na kolejną, siódmą kadencję.
Nikt nie ma wątpliwości, że przed nami wyborcza farsa, która z demokratycznym plebiscytem nie będzie miała nic wspólnego. Niestety, sprawdza się też scenariusz, przed którym ostrzegali eksperci i białoruska opozycja. Im bliżej bezwyborów, tym reżimowa machina coraz mocniej dokręca śrubę białoruskiemu społeczeństwu, chcąc zdusić w zarodku najmniejszą groźbę protestów i demonstracji. Na granicach z Polską i Ukrainą pojawiły się dodatkowe jednostki żołnierzy. W ręce łukaszystów wpadają całe rodziny podejrzewane o „ekstremizm”. Bez sądowych nakazów służby przychodzą do wynajmowanych mieszkań i pytają, co lokatorzy będą robić w niedzielę 26 stycznia. Co więcej, zaostrzono przepisy i teraz za „działalność ekstremistyczną” czy udział w nielegalnych demonstracjach Białorusini mogą zostać pozbawieni praw rodzicielskich. Reżimowa pałka siepie coraz mocniej i ani myśli się zatrzymać. Zdaniem niektórych po odbębnieniu wyborczej szopki Łukaszenka nieco spuści z represyjnego tonu wobec społeczeństwa. Według mnie nie jest to takie pewne.