Jak poinformował nas telewizyjny program „Alarm”, prominentni przedstawiciele świata mediów Trzeciej RP mają związki z warszawskimi lokalami, które w przeszłości należały do miasta i z których wyrzucani byli lokatorzy. Albo też dokonywali transakcji z ludźmi, którzy w związku z warszawską reprywatyzacją siedzą w tej chwili w aresztach.
Chwilę po publikacji listy nazwisk Edward Miszczak, Jarosław Gugała i Monika Olejnik wydali pełne oburzenia oświadczenia, w których publikacje na swój temat nazwali manipulacją oraz poinformowali, że transakcje, których dokonywali, były w pełni legalne i na żadnym etapie nikt z nich nie złamał prawa.
Tyle tylko, że nikt im tego nie zarzuca. Problem polega na czym innym. Na przestrzeni lat nawet 40 tysięcy ludzi padło ofiarą działań złodziei kamienic i ich przyjaciół w sądach oraz urzędach. Przez lata działo się to przy absolutnym milczeniu świata mediów. To milczenie przerwały dopiero pojedyncze publikacje „Wysokich Obcasów”, „Superwizjera TVN”, tygodnika „Wprost” oraz Telewizji Republika – głównie dzięki działalności organizacji lokatorskich. Jednak nawet po przełamaniu tej zmowy tuzy publicystyki politycznej nie kierowały do rządzących pytań o to, dlaczego ten masowy exodus wywołują decyzje garstki ich podwładnych. Nikt nie pytał, jak to się działo, że beneficjentami takich decyzji stają się albo rodziny tych urzędników, albo wręcz sami urzędnicy – jak pracująca niegdyś w Ministerstwie Sprawiedliwości reprywatyzacyjna multimilionerka. Wielkim znakiem zapytania – niezależnie od tego, jak wiele słów oburzenia wypowie Jarosław Gugała i ile skieruje w tej sprawie pozwów – jest również to, dlaczego w tej sprawie on sam nie zaalarmował opinii publicznej. Był przecież właścicielem lokalu, który znajdował się nad mieszkaniem zamordowanej Jolanty Brzeskiej, na długo przedtem, zanim zreprywatyzowano kamienicę. Miał ku temu wszelkie narzędzia, bo w dniu, kiedy została zamordowana, został świeżo upieczonym szefem pionu informacji i publicystyki największej polskiej prywatnej telewizji. Ile razy pytał o śledztwo w tej sprawie goszczących u niego polityków? Ilu wysłał reporterów za właścicielem kamienicy, o którym sam wiedział, że traktował lokatorów w sposób wywołujący jego oburzenie? Co zrobił z wielkim tematem i wołającą o wyjaśnienie sprawą człowiek, który do dziś rości sobie pretensje do tego, aby pouczać, a nawet edukować przyszłych dziennikarzy, prowadząc dla nich wykłady? W całej tej sprawie jest jeszcze jeden istotny aspekt. Dotyczy metody kooptacji lub wikłania ważnych ludzi Trzeciej RP w brudne interesy odbywające się na pograniczu świata gangsterskiego i politycznego.
Ich uwikłanie – nawet jeśli nie jest złamaniem prawa, i nawet jeśli nie są oni tego uwikłania świadomi – daje naturalną ochronę samym gangsterom. Mówił o tym w podsłuchanych rozmowach twórca Amber Gold: „Póki pracuje u nas syn premiera, nikt nas nie ruszy”. Michał Tusk był zatrudniony w Amber Gold legalnie. Aby być użytecznym dla budowniczych piramidy, nie musiał łamać prawa.
Wystarczyło, że był. Mąż Hanny Gronkiewicz-Waltz nie musiał łamać prawa, aby być użytecznym dla „dyskretnych ludzi z cienia”, którzy kręcili „reprywatyzacją” w Warszawie. Wystarczyło, że był jej beneficjentem. W tym sensie Edward Miszczak nie musiał łamać prawa, kupując mieszkanie w kamienicy związanej z poszukiwanym listem gończym gangsterem o pseudonimie „Łapa”, aby być dla niego użytecznym. Warto o tym pamiętać również w wypadku trzeciej nieruchomości, którą nabyła Monika Olejnik. Zwłaszcza od kiedy politycy PO, a za nimi jej stacja, próbują powiązać Macieja Wąsika z siedzącym w areszcie pod zarzutami korupcyjnymi Jakubem R. Jeśli bowiem Wąsik jest ze sprawą związany, bo kilkanaście lat temu imprezował z bratem pana R., to Monika Olejnik jest ze sprawą związana w stopniu dużo większym, choćby dlatego, że od siedzącej w tej samej sprawie w areszcie matki tego samego pana R. kupiła nieruchomość wartą furę pieniędzy.
Rzecz jasna, nabyła ją w pełni legalnie.