Po niej zaś nie zostałby, niejako w kontrze, wybrany Donald Trump. Owszem, propozycje gospodarcze McCaina pachniały skompromitowanym neoliberalizmem ekonomicznym. Rozumiał jednak konserwatywną klasę średnią, chciał dla niej większych ulg, a mniejszych planów ratunkowych dla banków. Podobnie jak Trump, opowiadał się też za większą kontrolą granic, ale już nie wycofaniem się z umów klimatycznych. Nie ma też cienia wątpliwości co do tego, że polityka zagraniczna McCaina byłaby znacznie lepsza niż Obamowskie chowanie głowy w piasek i resety z Rosją. McCain jako jeden z niewielu amerykańskich polityków nie nabrał się na piękne oczy Władimira Putina, w które zaglądał już George W. Bush. W tym sensie pozostał zimnym wojownikiem ukształtowanym przez epokę konkurencji z blokiem wschodnim. Okazuje się, że to on był bliższy prawdy, nie zaś ci, którzy uwierzyli w liberalny koniec historii.
Odejście zimnego wojownika
Zmarły senator John McCain był postacią barwną, a politycznie nie zawsze umiał grać w drużynie. Najlepszym epitafium, jakie można mu wystawić, jest zaś stwierdzenie, że prawdopodobnie, gdyby w 2008 r. wygrał z Barackiem Obamą, to jego prezydentura byłaby lepsza dla USA i świata.