Taka modyfikacja funkcji trzeciej osoby w państwie pokazuje, jak trudno, mimo uśmiechów, jest się różnym podmiotom zrzeszonym dogadać. Przywodzi to na myśl tradycje jugosłowiańskiej Skupsztiny, wciąż żywe w zgromadzeniach Bośni i Hercegowiny, gdzie Serb, Chorwat i Bośniak na przemian przejmują stanowisko przewodniczącego i wiceprzewodniczącego w obu izbach parlamentu. Konstrukcja przypomina też nieco religijny parytet w organach konstytucyjnych Libanu. Oczywiście takie niestabilne rotacje są wybitnie na rękę Donaldowi Tuskowi, który niczym wieloryb pływa teraz w ławicy politycznego planktonu nowej koalicji. Paradoksalnie nie zależy mu też, by PiS się rozpadło czy nawet za bardzo straciło poparcie. Jego polityczną sklejkę trzyma bowiem razem właściwie tylko nieufność i niechęć do partii Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby nie to spoiwo, to kto wie, może Tusk musiałby się w końcu zgodzić i na urząd rotacyjnego premiera?