To Niemcy wszak uratowali go ponoć od śmierci w wyniku zamachu FSB, bez żadnego oporu ze strony Kremla wywieźli go do Berlina, a gdy się tam wykurował, dały mu piękny oręż propagandowy - rzekomo przez niego wyreżyserowany świetny warsztatowo film demaskujący korupcyjne powiązania Putina na przykładzie jego pałacu nad Morzem Czarnym. Nie trzeba być specjalistą, by zauważyć, że zdobycie unikatowych i pilnie strzeżonych materiałów wymagało intensywnego współudziału specyficznego „koproducenta”, czyli służb specjalnych, zapewne Bundesrepubliki. Zapewniwszy filmowi miliony obejrzeń w necie Nawalny mógł odważnie wrócić do Rosji, gdzie buduje sobie teraz legendę bojownika o demokrację dręczonego w putinowskiej tiurmie, skąd z zadziwiającą łatwością wysyła światu posłania głoszące rychły upadek reżimu i nastanie demokracji.
Przyjrzyjmy się mniej znanym na Zachodzie dokonaniom tej świetlanej postaci. Pochodzący z zamożnej, dobrze usytuowanej w postkomunistycznych układach rodziny Nawalny zaczął karierę polityczną w liberalnej partii Jabłoko, ale wkrótce objawił nacjonalistyczne oblicze, od 2006 r. organizując tzw. Ruskie Marsze w dzień nowego święta Jedności Narodu ku czci wygnania Polaków z Kremla w 1612 r. W 2007 r. założył wspólnie z nacjonał-bolszewikami partię Narod, określając się wówczas jako „normalny rosyjski nacjonalista”. W 2008 r. wsparł napaść na Gruzję, jej mieszkańców nazywał „gryzoniami” i „karaluchami” oraz domagał się uznania oderwanych przez Rosję gruzińskich prowincji Abchazji i Osetii Płd. za suwerenne państwa. Ten oficjalny wróg reżimu putinowskiego był zarazem członkiem zarządu potężnych państwowych firm Aerofłot i Kirowles.
W ramach walki z dyktatorem utworzył w 2011 r. wysławianą w Europie Fundację Walki z Korupcją, której skład może być dla nas nader ciekawy. Prezesem jest żona Nawalnego Julia, Radę Doradczą zaś stanowią dobrze nam znane postaci: b. premier Belgii wielki przyjaciel Polski Guy Verhofstadt, b. premier Szwecji; Carl Bild, przewodniczący międzynarodowej organizacji o dającej do myślenia nazwie Global Internet Governance; Francis Fukuyama, autor koncepcji „końca historii”, której zastosowanie w praktyce przez Obamę w postaci resetu z Rosją rozwiązało Kremlowi ręce do odbudowy imperium i – last not least – słynna amerykańska dziennikarka bliska administracji demokratów, Ann Applebaum, przy okazji żona berlińskiego podnóżka Radka Sikorskiego, też wielce przychylna Polsce. Żadna z tych wybitnych postaci nie wyraziła słowa sprzeciwu, gdy w 2014 r. Nawalny z entuzjazmem aprobował podbój Krymu i zajęcie Donbasu przez Rosję, czego i dziś bynajmniej nie odwołał...
Niemcy mają wprawę w podrzucaniu Rosji postępowych wybawców, wszak w 1917 r. ich Sztab Generalny wysłał tam niejakiego Lenina, jak pokazała historia na zgubę i Rosji, i Rzeszy, i połowy świata. Wtedy ich intrygę wykrył bystry petersburski żurnalista, w przyszłości znakomity polski pisarz Antoni Ferdynand Ossendowki i udostępnił USA, które opublikowały jego materiały (tzw. Sisson Documents) w masowym nakładzie, co napsuło krwi bolszewikom.
Może więc i teraz Amerykanie posłuchają płynących z Polski ostrzeżeń i zaczną uważniej patrzeć na ręce Niemcom, by nie stworzyły w Rosji nowego monstrum Frankensteina, tym razem z nader demokratycznym obliczem…