W bezimiennym dole śmierci miał pozostać na zawsze. „Byłam przekonana, że oprawcy tak go poćwiartowali, spopielili, posypali wapnem, żeby nigdy nie udało się go odnaleźć. Potem, w miarę ekshumacji na »Łączce«, nadzieja, że wróci do nas, była coraz większa. Aż wreszcie stało się” – wspomina Krystyna Frąszczak, siostrzenica majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. W czasie niemieckiej okupacji zrzucony do kraju jako cichociemny, przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Zasłynął jako obrońca mieszkańców Zamojszczyzny przed represjami. Po „wyzwoleniu” nie złożył broni. Aresztowany wskutek zdrady we wrześniu 1947 roku podczas próby przedostania się na Zachód. „Miał trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane paznokcie” – czytamy w książce Ewy Kurek „Zaporczycy”. Na śmierć Hieronima Dekutowskiego pracował cały sztab ludzi – agentów, śledczych, sędziów i prokuratorów. Jego głównym „śledziem” był (zmarły w październiku 2012 roku) Eugeniusz Chimczak, który nawet wśród kolegów z bezpieki miał opinię wyjątkowego sadysty. Drugim – nie mniej okrutnym – Jerzy Kędziora, który do dziś mieszka na warszawskim Bródnie. „Sądowi” przewodniczył Józef Badecki. Inspektor polityczny WiN Władysław Siła-Nowicki wspominał, że na „rozprawę” ubrano ich w mundury Wehrmachtu. Pytany, dlaczego zamiast się ujawnić, pozostał z żołnierzami, „Zapora” odpowiedział: „Byłem związany ze swoimi ludźmi trudem i walką, byłem ich dowódcą. Nie mogłem umyć rąk i zostawić ich jak grupy bandyckiej w terenie, bez dowództwa”. Po śmierci w 1982 roku „sędzia” Badecki spoczął na Powązkach Wojskowych, niedaleko... „Łączki”. „Pluton egzekucyjny” stanowił st. sierż. Piotr Śmietański.
Niezłomny „Zapora” powrócił
7 marca 1949 roku, po trwającym ponad rok brutalnym śledztwie, stracony wraz z sześcioma podkomendnymi – żołnierzami WiN – w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie. Po katyńskim strzale w tył głowy wyrzucony na śmietnik obok Cmentarza Wojskowego na Powązkach.