W weekend doszło do zmiany kierownictwa Porozumienia. Jarosław Gowin ustąpił ze swojej pozycji przewodniczącego partii, a jej członkowie, obecni podczas konwencji partii, wybrali na jego miejsce Magdalenę Srokę, która wcześniej była m.in. rzeczniczką ugrupowania. „Wybrali” to zresztą zbyt duże słowo. Nikt inny nie miał najwyraźniej ochoty brać udziału w tym politycznym ojcobójstwie, w którego akcie partia powtórzyła drogę, jaką kilka lat wcześniej podążyła Nowoczesna, pozbywając się Ryszarda Petru.
Analogii jest zresztą więcej. Petru, choć sam zainicjował bliską współpracę z Platformą Obywatelską przy okazji warszawskich wyborów prezydenckich, w kolejnych tygodniach dokonał pewnej wolty i finalnie to właśnie on był jedynym liczącym się w Nowoczesnej orędownikiem zachowania jej minimalnej przynajmniej podmiotowości.
Nastroje w Nowoczesnej były jednak inne, dlatego przed zjazdem partii najpierw wyzwanie rzucił mu, zresztą dość karykaturalnie, Piotr Misiło, a następnie, już na poważnie – Katarzyna Lubnauer. Niewiele później internet obiegło zdjęcie, na którym Lubnauer usługuje do stołu Rafałowi Trzaskowskiemu, które dobitnie pokazało, jak szefowa Nowoczesnej widzi nie tylko rolę kobiet w polityce, lecz również swojej partii w relacjach z silniejszym partnerem.
W Porozumieniu to Jarosław Gowin rozpoczął rozmowy z opozycją mające na celu wspólne wymuszenie zmiany terminu wyborów prezydenckich, co później przerodziło się w trwałe kontakty. Te wydawały się cenne, gdy pozbawiony części dotychczasowych współpracowników wicepremier z niedobitkami swojej partii został wyrzucony z koalicji rządzącej.
Szybko jednak okazało się, że o ile jego współpracownicy nie są dla nikogo specjalnie kłopotliwi, ponieważ nikt ich nie zna, o tyle sam Jarosław Gowin jest obciążeniem wizerunkowym. Był on przecież nie tylko zdrajcą w oczach kolegów z PO, lecz również twarzą kilku lat rządów Zjednoczonej Prawicy, a to ostatnie trudno jest zmienić jakimikolwiek zaklęciami i dąsami na niedawnych kolegów.
To Gowin, wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim i Zbigniewem Ziobrą, firmował Polski Ład, mający być rzekomo ostatnią kroplą w tej koalicyjnej czarze goryczy. Oczywiście były wicepremier najpierw dość długo miał nadzieję na współpracę z Szymonem Hołownią, którego nijaki polityczny styl działacze Porozumienia zaczęli podrabiać, będąc jeszcze w koalicji, jednak dla Hołowni partyjka z 1 proc. poparcia, weryfikowanym przez wiele sondaży, żadną wartością dodaną nie była.
Trochę więcej potencjalnych szans było w przypadku planów współpracy w szerszej, tworzonej wokół PSL koalicji. Ludowcy zajmują się czymś w rodzaju politycznego kolekcjonerstwa, gromadząc wokół siebie kolejne, samodzielnie niemające znaczenia, lecz dysponujące czasem jednym lub dwoma znanymi nazwiskami, środowiska polityczne. Zaczęło się jeszcze w poprzedniej kadencji od przyjęcia konserwatywnych uciekinierów z PO, później dołączyły do nich kolejne osoby, w tym trochę zapomniane Stronnictwo Demokratyczne, a od pewnego momentu jako symboliczny zasób kadrowy tego pospolitego ruszenia pojawił się nawet, niezadowolony ze skrętu w lewo dawnych kolegów z Platformy, Bronisław Komorowski.
Gowin myślał zapewne, że rozmyje się w tym tłumie, dodatkowo uwiarygadniając centroprawicowy charakter Koalicji Polskiej. Od pewnego momentu sprawa wydawała się niemal pewna, choć pewności tej towarzyszyły dość dziwne pomysły, na przykład na stworzenie, zapewne przejściowego, sojuszu z oskarżaną nie bez podstaw o prorosyjskość Agrounią, której Porozumienie miałoby stać się miejską odnogą. Agrounia jest już coraz bliżej PSL, tymczasem okazuje się, że o ile Porozumienie również jest dla ludowców łakomym kąskiem, o tyle samego szefa ugrupowania to nie dotyczy.
Być może ktoś w partii przypomniał sobie w końcu, że w czasach koalicji z Platformą to Gowin, ze swoimi uderzającymi w Polskę prowincjonalną reformami wymiaru sprawiedliwości, był dla PSL wrogiem numer jeden, a jego dalsza obecność w rządzie mogła spowodować wręcz zerwanie współpracy. Co więcej, choć nie wiadomo wciąż, ile będzie list wyborczych opozycji, to w przypadku utraty większości przez PiS jej powyborcza współpraca wydaje się niemal pewna.
Tymczasem Donald Tusk od jesieni coraz wyraźniej sygnalizował, że przeszkadza mu obecność byłego współpracownika na spotkaniach opozycji, co zaowocowało mocną deklaracją, że po zmianie władzy Gowin będzie raczej rozliczanym niż rozliczającym. W tej sytuacji Porozumieniu pozostawało albo pozostać gdzieś pomiędzy koalicją a opozycją i do końca kadencji zniknąć, albo pozbyć się lidera i założyciela, który łatwo może uzasadnić swoje odejście powszechnie znanymi problemami ze zdrowiem.
I tak też się stało, co jest oczywiście wielką porażką Jarosława Gowina, człowieka, który zyskując opinię osoby skrajnie nielojalnej w obozie prawicy, nie zmył z siebie takiej samej plamy wśród jej przeciwników, do których towarzystwa od kilkunastu miesięcy aspirował. A przecież mógł przewidzieć taki obrót sprawy. Salon nie wybacza, o czym sam przekonał się nie tylko w sytuacjach czysto politycznych, ale choćby wtedy, gdy kilka lat temu usunięto go najpierw z zespołu redakcyjnego „Znaku”, a później nazwano „handlarzem strachu” w oświadczeniu pokrewnej „Więzi”. Koledzy i koleżanka Gowina być może znajdą się na listach wyborczych, jednak trudno wyobrazić sobie, by wnieśli jakąś wartość, gdy chętnych będzie tyle samo co potencjalnych wyborców.
Ludowcy tymczasem orbitują wokół progu wyborczego, coraz częściej jednak poniżej, a nie powyżej. W takiej sytuacji dla PSL kluczowe będzie to, na co zdecyduje się Szymon Hołownia. Skoro jednak po okresie kryzysu Polska 2050 cieszy się dość stabilnymi sondażami, a znawcy twierdzą, że odzyskuje część darczyńców, to ludowcy bez poparcia nie muszą być dla nich atrakcyjni. Negocjacje odbędą się więc z pozycji siły, a wtedy miejsc nie będzie na tyle dużo, by starczyło dla kolejnych, jeszcze mniej atrakcyjnych podmiotów, w tym dla Porozumienia.
Paradoksalnie większą szansą dla Sroki będzie taki obrót spraw, w którym Hołownia Kosiniakowi za wspólne listy podziękuje i zdecyduje się na samodzielny start z perspektywą 10 proc. głosów. Wtedy ludowcy mogą potrzebować partnera dającego możliwość pozyskiwania głosów w miastach. Jednak nawet wtedy perspektywy dawnych gowinowców będą dość marne, ponieważ nie są oni osobami powszechnie kojarzonymi, a ci, którzy znają ich z imienia i nazwiska, niekoniecznie chcą widzieć ich w parlamencie, uważając ich, w zależności od sympatii politycznych, za zdrajców lub współpracowników PiS.
– Nasz program jest prosty: „tak” dla wolności, „tak” dla bezpieczeństwa, stop drożyźnie – ogłosiła w dniu konwencji nowa szefowa ugrupowania. Do aktywności polegającej na nieustannej krytyce firmowanego przez siebie do niedawna programu i udawaniu, że nie weszło się do parlamentu pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości oraz nie tworzyło wspólnie z PiS i Solidarną Polską Zjednoczonej Prawicy, ludzie Gowina dorzucili garść banałów.
Czy to wraz z upokorzeniem twórcy i jedynego rozpoznawalnego polityka ugrupowania przyniesie oczekiwany efekt? Liderka Porozumienia chce odwoływać się głównie do „uczciwych ludzi, którzy głosowali na PiS”. Zaryzykuję stwierdzenie, że wybrała do tego celu wyjątkowo pokrętną i prowadzącą na manowce drogę.