Chodzi o to, by jeszcze bardziej huśtać społecznymi emocjami. Dokładnie takim prowokatorem i parszywcem jest Grabowski. Człowiek, który z opowiadania o tym, że Polacy wymordowali 200 tys. Żydów (co zostało już obalone, także przez historyków sympatyzujących z lewicą, niesłychaną liczbę razy, co oczywiście nie przeszkadza mu kłamać dalej), rozkręcił prawdziwy biznes. W Polsce jest to może jednostka raczej zmarginalizowana, nawet jak na patologiczne standardy „Wyborczej”, Grabowski czasem przesadza.
Niemniej nie Polska go interesuje, na opowiadaniu o „polskich mordercach” dobre pieniądze robi się, jeśli występy odbywają się za granicą, najlepiej w państwach, które faktycznie za Zagładę odpowiadają lub z Niemcami kolaborowały. Czasem jednak nawet taki prowokator posunie się za daleko, przypadkowo ujawniając o sobie więcej, niż by chciał. Wtedy warto go zauważyć. Dlatego, mimo świadomości obrzydliwości tej persony, proszę Czytelników o wyrozumiałość, że jednak zdecydowałem się nim zająć. Otóż Grabowski uznał, że w kontekście debaty o reparacjach zada pytanie, w jaki sposób Polacy chcą uzyskać pieniądze za 200 tys. Żydów, do których śmierci się przyczynili. Cały „dowcip” polega na tym, że nawet gdyby uznać kłamstwa Grabowskiego za prawdę, to co ma piernik do wiatraka? W jaki sposób śmierć Żydów miałaby negować sprawstwo niemieckie, jeśli chodzi o miliony pomordowanych Polaków? Tymczasem Grabowski wysyła jasny komunikat: Berlin nie musi płacić, bo Polacy to mordercy. Tym samym pokazał fundamentalną prawdę o sobie. Tutaj nie chodzi o idee, nawet jeśli parszywe, o poglądy, nawet jeśli najgłupsze i najbardziej nienawistne. Grabowski ich nie ma, nie ma żadnej tożsamości, uznanie czegoś takiego byłoby zbytnim komplementem wobec niego. To zwykły wyrobnik, a jego zadaniem to dziś już oczywiste – jest chronić kabzę jego niemieckich panów. Żydzi to tylko pretekst.