Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Witold Gadowski,
09.05.2019 21:21

Nauczyciel z koszem na głowie… 

Kiedy w 2003 r. uczniowie założyli nauczycielowi języka angielskiego kosz na śmieci na głowę i wytarli mu twarz gąbką do ścierania tablicy, wybuchła krótkotrwała dyskusja na temat tego, co się dzieje w polskich szkołach. Trwała krótko i nie doprowadziła do większych zmian. Tymczasem zawód nauczyciela coraz bardziej się pauperyzował i spadał w rankingu prestiżowych profesji. Do zawodu zaczęli trafiać ci, którzy nie poradziliby sobie w innych dziedzinach zawodowej aktywności.

Zawieszony właśnie strajk nauczycieli, któremu przewodził lewicowy Związek Nauczycielstwa Polskiego, stał się okazją do gruntownej refleksji, swoistej lekcji na temat stanu polskiej edukacji. To może się okazać ozdrowieńcze, ale pod warunkiem że wszyscy z tej lekcji wyciągną konkretne wnioski. Polska szkoła może zostać naprawiona, do tego potrzeba jednak nie tylko dobrej diagnozy choroby, która narasta od wielu lat, lecz także wspólnego działania rządu i tych środowisk, którym leży na sercu realna poprawa poziomu kształcenia naszych dzieci. 

Witold 
GadowskiJeszcze pokolenie wcześniej nauczyciel był w szkole niepodważalnym autorytetem, i to zarówno dla uczniów, jak i dla ich rodziców. Dziś ta sytuacja uległa zmianie. W szkole najważniejszy stał się rodzic i jego opinia o nauczycielu. Dyrekcje szkół rozliczają nauczycieli z tego, czy rodzice są z nich zadowoleni. Nauczyciel, który wymaga wiedzy i ją skutecznie egzekwuje, stał się problemem. 

Rodzice często nie mają o nim dobrej opinii, a w ślad za tym i dyrekcje szkół nie przepadają za takimi – poważnie traktującymi swoje zadania – nauczycielami. Proces „demokratyzacji” polskiej szkoły przybrał zły kierunek. Coraz bardziej zaciera się dystans pomiędzy uczniami a nauczycielami. Na domiar złego, dobrze zarabiający rodzice czasem nie hamują swojego pobłażania, by nie rzec pogardy, wobec o wiele niżej uposażonych nauczycieli swoich dzieci. Nauczyciele nie są traktowani jako najważniejsze osoby, które mogą istotnie wpłynąć na edukację dzieci, coraz częściej zyskują opinię nieudaczników, którzy nie potrafią sobie w życiu radzić. Ta sytuacja jest ogromnie frustrująca i powoduje odpływ z tej profesji osób ambitnych i wartościowych. Proces fałszywie pojmowanej „demokratyzacji” polskiej szkoły pozbawił nauczyciela – potrzebnej w procesie edukacji – pozycji mistrza, przewodnika i mentora. W wielu szkołach nauczyciele stali się bezbronni wobec agresji uczniów. 

Czas pracy nauczyciela to nie tylko propagandowo nagłaśniane osiemnaście godzin tygodniowo. Przygotowanie się do zajęć, poprawa prac, uczestnictwo w organizowaniu rozmaitych imprez i podnoszenie swoich kwalifikacji nie są wpisane w powielaną w mediach osiemnastkę. Praca nauczyciela nie jest także obojętna dla zdrowia. To wszystko wiemy, ale poniesieni emocjami wynikającymi z nauczycielskiego strajku – o tym zapominamy. 

Problem polityki 

Nie ulega wątpliwości, że tegoroczny strajk nauczycieli został przygotowany przez środowiska, które jak najgorzej życzą obecnemu rządowi. Ten protest miał za zadanie zdestabilizować szkoły tuż przed maturami i doprowadzić do niepokojów społecznych. Nieprzypadkowo najmocniej do strajku parł przewodniczący ZNP Sławomir Broniarz. To dziś bardziej polityk niż szef związkowej centrali. Broniarz starał się jak najmocniej eskalować przejawy strajku, a do jego promocji została użyta cała propagandowa maszyna, którą dysponuje obecna opozycja. Do protestu żarliwie zagrzewały więc „Gazeta Wyborcza”, TVN i Polsat. Antyrządowe media celowo podgrzewały nastroje wśród nauczycieli i przekonywały o dziejowej wadze ich protestu. Dopisywano do tego strajku rozmaite legendy, tylko po to, aby zamaskować jego antyrządowy charakter. 

Wybuchowi tego strajku winne jest także Prawo i Sprawiedliwość, które już zimą tego roku rozpoczęło festiwal wyborczych obietnic, w których jednak nie uwzględniono edukacji. Rozbudzone aspiracje materialne różnych grup spowodowały, że nauczyciele poczuli się poszkodowani. Na domiar złego ich frustracje zbiegły się z najtrudniejszymi miesiącami prowadzonej przez minister Annę Zalewską reformy organizacji polskiego systemu edukacji.

W strajkowej rozgrywce najmniej chodziło oczywiście o poprawę edukacji. To był jedynie pretekst dla rozwinięcia całego festiwalu niechęci czy nawet nienawiści do obecnego rządu. Rychło okazało się, że szumne deklaracje opanowanych przez PO samorządów o tym, że wypłacą nauczycielom pobory za dni, w czasie których strajkują, nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości i za takie postępowanie grozi po prostu odpowiedzialność karna. Samorządy chyłkiem wycofały się więc z tych obietnic, jednak działo się to w momencie, gdy maszyna strajkowa działała już pełną parą. Szybko okazało się także, że ZNP nie będzie w stanie wypłacać strajkującym nauczycielom nawet większych zapomóg czy też rekompensat za utracone podczas strajku zarobki. 

Kto zwyciężył? 

Przedłużający się strajk, pomimo hucznych zapowiedzi, zaczął się załamywać i tracić swój napęd. Kolejne badania opinii publicznej pokazywały, że nauczyciele tracą poparcie. Krzywdę wizerunkowi strajkujących nauczycieli zrobili też ci aktywiści, którzy prezentowali w internecie nieodpowiedzialne wygłupy i stojące na żenującym poziomie przeróbki znanych utworów muzycznych. To oczywiście wykorzystała propaganda rządowa i wizerunek strajkujących stawał się coraz bardziej infantylny. Rosła także presja ze strony rodziców, którzy musieli opiekować się pozbawionymi szkolnych obowiązków dziećmi. Nadchodziło widmo fiaska egzaminów maturalnych. Strajkującym nauczycielom zaczął w oczy zaglądać także brak zarobków, wielu z nich pojęło też, że stało się rekwizytami w brutalnej grze politycznej, która toczona jest przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. 

Nauczyciele wywalczyli sobie podwyżkę, jednak nie w takiej wysokości, jaką obiecywali strajkowi agitatorzy. 

Fatalnie na rozmowy z nauczycielami podziałał start w wyborach do PE obecnej minister edukacji, która tym samym dała sygnał, że nie zamierza doprowadzić do końca zainicjowanej przez siebie reformy. 

Rząd PiS na pewno nie zyskał na strajku. Nie poniósł jednak tak mocnych strat wizerunkowych, jak to się na początku protestu zapowiadało. Rządowi udało się zwrócić dynamikę strajku przeciwko jej inicjatorom. 

Politycy opozycji nie mieli żadnego pomysłu na rozegranie sytuacji strajkowej poza stałym eskalowaniem złych emocji. Nie przedstawiono żadnego realnego programu naprawy polskiej edukacji poza rytualnym powtarzaniem, że to PiS jest odpowiedzialny za jej stan.

Największym przegranym tego strajku są oczywiście sami nauczyciele, ich zawód znów stracił sporo prestiżu, przeciwko nim skierowały się w końcu także emocje rodziców. Nie wywalczyli żadnej znaczącej poprawy swojego stanu materialnego. 

Paradoksalnie dobrym efektem strajku stało się postawienie ZNP i jego przewodniczącego w pełnym reflektorze mediów. Dziś już nie ulega wątpliwości, że kierownictwo tego związku jest jednoznacznie zaangażowane po stronie dzisiejszej opozycji politycznej. 
Nie udało się także zasiać antagonizmów pomiędzy rolnikami (rzekomymi beneficjentami zapowiadanych przez PiS działań) a rodzicami dzieci. 

Strajk nauczycielski pokazał nam jednak prawdziwe oblicze polskiego systemu edukacji, który wymaga szybkich reform. Nie chodzi tu tylko o reformy organizacyjne, lecz także o przebudowę stosunków panujących wewnątrz szkół. Problem nie leży jedynie w tym, że nauczyciele zarabiają zbyt mało. Zagrożenie nosi nazwę: coraz gorszy poziom wykształcenia naszych dzieci. 


Tekst ukazał się w tygodniku „Gazeta Polska” Numer 18 (1342)/2019