Zmiana na stanowisku ministra spraw zagranicznych RP w środku kryzysu białoruskiego została okrzyknięta przez opozycję dowodem na rozchwianie polskiej polityki zagranicznej. Jednocześnie przypuszczono bezwzględny atak na nowo mianowanego szefa dyplomacji prof. Zbigniewa Raua, starając się wykazać, jakoby był człowiekiem nieznanym i niekompetentnym. To dosyć standardowe zagranie totalnej opozycji nie zaskakuje. Wymaga jednak odpowiedzi.
Ustępujący szef polskiej dyplomacji prof. Jacek Czaputowicz ogłosił swój zamiar rezygnacji tuż po reelekcji prezydenta Andrzeja Dudy. Czas wydawał się właściwy. Wakacje zwykle są sezonem urlopowym także dla dyplomatów. Sytuacja zmieniła się jednak nagle i zaskakująco w wyniku rewolucji na Białorusi.
Minister Czaputowicz wykonał to, co było do wykonania w zakresie reakcji doraźnej – zainicjował zwołanie Rady UE oraz wydanie deklaracji przez ministrów spraw zagranicznych Trójkąta Weimarskiego (Polska, RFN, Francja) i Trójkąta Lubelskiego (Polska, Litwa, Ukraina), działając także na rzecz zdobycia poparcia innych państw (np. skandynawskich) dla apelu premiera Morawieckiego o zwołanie nadzwyczajnego spotkania Rady
Europejskiej i omówienia kwestii Białorusi. Akcje te zakończyły się powodzeniem.
W kolejnych spotkaniach dotyczących konkretów, a nie deklaracji, zobowiązania w imieniu RP powinien jednak podejmować minister, co do którego wiadomo, że nie jest w „procesie dymisji”, a taki status miał minister Czaputowicz od chwili publicznego oświadczenia o swojej rezygnacji jeszcze przed wybuchem rewolucji białoruskiej. Nie rozumieją tego tylko – by zacytować klasyka – „dyplomatołki”. W poczuciu odpowiedzialności za Rzeczpospolitą minister Czaputowicz rozwiązał ten problem, rezygnując bez czekania na rekonstrukcję rządu, zapowiedzianą na „po wakacjach”.
Szybkość zastąpienia go przez nowego ministra – prof. Zbigniewa Raua – świadczy o wcześniejszym przygotowaniu tego scenariusza i sprawnym reagowaniu szefa rządu na zaistniałą sytuację. Fakt ten ukazuje fundamentalną różnicę między tą rezygnacją a rezygnacją Donalda Tuska we wrześniu 2014 r. w kulminacyjnym momencie wojny w Donbasie, gdy jego ustąpienie, motywowane karierą osobistą, uruchomiło kryzys rządowy w Polsce, a następczyni Ewa Kopacz zasłynęła swoim programem polityki ukraińskiej zawartym w sentencji o chowaniu się z dziećmi w domu.
Mam przyjemność osobiście znać pana profesora Zbigniewa Raua. Razem redagowaliśmy książkę „Magna Carta. A Central European perspective of our common heritage of freedom”, opublikowaną potem w Londynie. To on wyszedł z pomysłem jej napisania, tak by wykorzystać 800-lecie angielskiej Magna Charta Libertatum (1215) dla promocji dorobku kultury politycznej Europy Środkowej. Do współpracy zaprosił Węgrów, Czechów i Litwinów, ukazując Brytyjczykom równie stare jak ich własne tradycje rozwoju parlamentaryzmu w naszej części Europy. Wspominam o tym, by pokazać, że w rządzie – którego istotą polityki zagranicznej jest nawiązywanie do tradycji rodzimych: republikanizmu polskiego, brak kompleksów w relacjach z Zachodem i zrozumienie znaczenia konsolidacji regionu Europy Środkowej wokół Polski – nie jest to człowiek przypadkowy.
Z braku miejsca pomińmy czysto akademickie szczegóły kariery naukowej nowego ministra. To, co ma znaczenie dla jego obecnej funkcji, to jego wielkie obycie międzynarodowe – znajomość Zachodu i kontakty z jego elitami intelektualnymi i politycznymi. Prof. Rau był stypendystą, a potem wykładowcą na licznych uniwersytetach w Niemczech, Holandii, Wielkiej Brytanii, USA i Australii. Przez trzy lata pracował jako fellow (pracownik naukowy) w Trinity College w Cambridge (porównajmy to do „honorowego” magisterium, a w istocie licencjatu Radosława Sikorskiego z Oxfordu). Jego mentor Peter Laslett (światowej sławy znawca m.in. filozofii politycznej Johna Locke’a) w jednej ze swoich publikacji nazwał Raua „ostatnim z cambridge’ańskich znawców Locke’a, których seria zaczęła się w latach 1950”.
Po powrocie do kraju prof. Rau został szefem Centrum Myśli Polityczno-Prawnej im. Alexisa de Tocqueville’a Uniwersytetu Łódzkiego – jednostki badawczej, której gośćmi obok naukowców bywają też politycy, jak: wicepremier Węgier Tibor Navracsics, minister sprawiedliwości Węgier László Trócsányi, publicyści Michael Reagan (syn prezydenta USA), Mykoła Riabczuk (Ukraina) itd.
Znajomości zadzierzgnięte w trakcie pracy w Cambridge skutkowały w 2009 r. cenną akcją nadania pani premier Margaret Thatcher doktoratu honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego, której współinicjatorem był prof. Rau, występując w roli jednego z recenzentów i wręczając pani premier stosowny dyplom na uroczystości w Londynie.
Profesor łączył zatem działalność naukową z aktywnością na pograniczu polityki międzynarodowej, obracając się w środowisku wybitnych jej przedstawicieli.
Doświadczenie bezpośredniej aktywności politycznej prof. Raua sięga udziału w Honorowym Komitecie Poparcia Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w 2005 r. W tym samym roku w wyborach parlamentarnych uzyskał mandat senatora VI kadencji (2005–2007) z ramienia PiS. Jego działalność parlamentarna koncentrowała się odtąd na niwie stosunków międzynarodowych, został bowiem wówczas członkiem Komisji Spraw Zagranicznych Senatu RP i reprezentował parlament Rzeczypospolitej w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.
W latach 2015–2019 był wojewodą łódzkim. W 2019 r. z ramienia PiS uzyskał mandat posła w Sejmie obecnej, IX kadencji, w którym objął funkcję przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych i szefa grupy parlamentarnej polsko-brytyjskiej. W 2020 r. został przewodniczącym delegacji parlamentu RP do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy.
Prof. Rau od 2005 r. był czynny na niwie parlamentarnej polskiej polityki zagranicznej. Ma bogate doświadczenie Zachodu, w tym, co szczególnie ważne z racji znaczenia relacji polsko-amerykańskich, dobrą znajomość USA, gdzie spędził siedem lat. Jest profesorem prawa, co jest poważnym zasobem intelektualnym dla każdego ministra spraw zagranicznych, zmuszonego z racji pełnionej funkcji do posiadania świadomości znaczenia prawa międzynarodowego i jego procedur. Ma szeroką wiedzę w zakresie doktryn prawnych i społecznych, w tym będących kodem kultury politycznej Zachodu, i łączy ją z takąż wiedzą odnośnie do kultury politycznej Europy Środkowej – świetnych w tym zakresie tradycji parlamentarnych i republikańskich Rzeczypospolitej oraz całego naszego regionu. Pozwala mu to na występowanie bez kompleksu niższości wobec Zachodu i w poczuciu wspólnoty losów z naszymi sąsiadami w regionie Trójmorza oraz z szacunkiem dla ich dorobku cywilizacyjnego.
Istotą polskiej polityki zagranicznej pod rządami PiS jest strategiczny sojusz z USA, silne zakotwiczenie Polski w regionie, brak kompleksów w relacjach z innymi państwami, domaganie się równych standardów, praw i obowiązków dla wszystkich państw członkowskich UE i przestrzegania jej zasad prawnych na czele z zasadami przyznawalności kompetencji jej instytucji centralnych (mają one tylko takie uprawnienia, jakie nadały im w traktatach państwa członkowskie i nie mogą samodzielnie ich sobie nadawać) i pomocniczości (UE może ingerować jedynie tam i jedynie wówczas, gdzie i gdy państwa członkowskie same nie są w stanie rozwiązać danego problemu). Trudno się zatem dziwić, że prowadzenie takiej polityki powierzono osobie o takim jak wyżej opisane doświadczeniu, wiedzy i poglądach.
Zestawienie dorobku prof. Raua z tym reprezentowanym w chwili obejmowania funkcji ministerialnych przez Radosława Sikorskiego i Grzegorza Schetynę czyni groteskowymi obecne ataki opozycji na nowo mianowanego ministra, prowadzone pod hasłem jego rzekomego braku doświadczenia na niwie polityki zagranicznej.