Lider Unii Kartoszkowo-Warzywnej Michał Kołodziejczak zamiast przechadzać się w swoich koszulach Ralpha Laurena (po około 450 zł za sztukę) po paryskich bulwarach, postanowił zablokować plac Zawiszy w Warszawie. Kontynuuje tym samym swoją misję ratowania polskiej wsi. Jedyne co ma to diagnoza, że jest bardzo źle. Wręcz fatalnie.
No i oczywiście winę za to ponosi minister Jan Krzysztof Ardanowski. To drugi sezon serialu z tym rolniczym watażką. W pierwszym lider Agrounii stawiał postulat odblokowania handlu z Rosją. Ze łzami w oczach, niczym dziadek z wierszyka, co wspominał „Miszę towarzysza, co w okopach padł, z którym można było przewędrować świat”, opowiadał o swoich partnerach handlowych zza wschodniej granicy. Wsparcia udzielała mu cała prorosyjska szuria, zachwycona jego antyukraińskimi szarżami. Po tym, jak nasz Miszka został przez wszystkich okrzyknięty prokremlowskim zadymiarzem, postanowił udawać antyrosyjskiego. Na razie nie wytłumaczył, jak embargo na węgiel z Rosji ma pomóc polskiemu rolnikowi, ale przecież to, że jest konsekwentny, to żadna nowość. Niedawno przed Pałacem Prezydenckim mieszał z błotem pracowników Inspekcji Weterynaryjnej, by za chwilę wpisać do programu postulat… podwyższenia im zarobków. To zataczanie się od ściany do ściany i krzykliwość są wystarczającymi przesłankami, by nie traktować Kołodziejczaka poważnie. Z gębą pełną banałów i wizerunkowym sznytem bardziej przypomina on Mateusza Kijowskiego niż Andrzeja Leppera. Obstawiam, że prędzej czy później skończy jak twórca KOD. Jeżeli bowiem ktoś zaczyna od tworzenia fundacji, to ostatnią rzeczą, na jakiej mu zależy, jest dobro rolnika. Niestety, nie mam też wątpliwości, że sporo osób przez jakiś czas da się oszukiwać.