W sercu Europy – oprócz starego dorobku cywilizacji – można zobaczyć rzeczy odpychające i obrzydliwe. Aż chce się to dziedzictwo porzucić, spakować dobytek i pójść gdzie indziej. Ale nie można tak – kolebka Zachodu trochę gnije, ale jest jak matka, której się nie porzuca tylko dlatego, że zapadła na ciężką chorobę.
Ulice Starego Miasta w Brukseli rażą kontrastami. Barokowy rynek z XVII w. mieni się złotem, fasadę ratusza zamieszkują rzeźby dziesiątków czy setek postaci z historii ówczesnego imperium Hiszpanii, a gotycka katedra św. Michała i św. Guduli każe się zatrzymać i patrzeć w szczyty swoich wież, z zadumą i zachwytem. Ale wąskie uliczki miasta pokazują też drugie oblicze – brud i śmieci wylewające się z każdego zakątka, smród zepsutego jedzenia, rozemocjonowani imprezowicze wyglądający jak z innego kręgu kulturowego, którego w myśl liberalnej demokracji nie wolno nazywać.
Ulica Marché au Charbon zionie powietrzem jak z któregoś kręgu dantejskiego piekła. Pod tęczowymi flagami rozbrzmiewa huczna muzyka, a między kamienicami buzuje tłum niezbyt młodych mężczyzn z „różnych kręgów kulturowych” szukających młodszych kolegów z zawzięciem jeleni na rykowisku. Antyestetyka – a przecież kilkaset metrów dalej jest słynny rynek, na którym raz do roku układa się dywan z kwiatów. Piękno i antypiękno sąsiadują tu ze sobą. Dzieła architektów z wulgarną chucią. To jak metafora współczesnej Europy.
Symbole komunizmu
Jednak nie tylko wrzody nowoczesności tu rosną. W dzielnicy europejskiej znajdują się siedziby najważniejszych unijnych instytucji – jest tu czysto, schludnie, majestatyczna architektura ze stali i szkła prezentuje nowoczesność i rozmach. Tylko dziwnie wyglądają te odwołania do… komunistów. Jeszcze da się usprawiedliwić nadanie jednemu budynkowi imienia Willy’ego Brandta – czerwony polityk, przeczekawszy II wojnę światową w stalinowskiej Moskwie, był jednak później kanclerzem RFN-u. Trudniej zaakceptować budynek z innym patronem – Altierem Spinellim, trockistą, który postrzegał narody jako bliźniacze dzieci faszyzmu.
Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że rzeźba May Claerhout pt. „Europa” jest łudząco podobna do dzieła sowieckiej artystki Wiery Muchiny, słynnego pomnika „Robotnik i kołchoźnica” – tzn. Europa jest do kołchoźnicy podobna. Ta pierwsza wypręża się ku górze, trzymając w wyciągniętej ręce literę E, ta druga – komunistyczny sierp. „Europie” brakuje jednak drugiej połówki, muskularnego robotnika – przy dalszej konwergencji Unii i Rosji mógłby tam powstać wizerunek Władimira Putina.
Symbole Zachodu
Łuszczyca nowoczesności – a może już gangrena? – nie pokryła jednak całego organizmu. Przykładamy widoki z Zachodu do naszych wyobrażeń o dumnej Europie, która kulturą i gospodarką oplotła wszystkie zakątki globu, ale – choć tamtej świetności już nie ma – wciąż pozostaje światem ludzi wolnych. Gdzie indziej niż na Zachodzie wolno ludziom krytykować rząd, prezydenta, protestować przeciwko politykom, organizować się w stowarzyszenia o dowolnych celach, ubierać się według dowolnej mody? Co by się stało z antyrządową manifestacją w Pekinie, Teheranie czy Moskwie?
Między piaszczystą Kalifornią a zielonym Podlasiem nie musimy w każdej telewizji oglądać twarzy swoich przywódców. Mamy na wizji swobodne dyskusje czy wręcz histeryczne kłótnie. Nie ma u nas świętego spokoju, lecz jest u nas – niedoskonała, ale jednak – wolność. Być może sądy za bardzo wtrącają się w nasze życie, media ciążą ku lewicowemu światopoglądowi, podatki nie mieszczą się w portfelach, ale my, obywatele Zachodu, mamy prawo i możliwości to wszystko zmieniać. Może głupie są regulacje o krzywiźnie banana czy definicji oscypka, ale czy to aż tak duży koszt, by nie mieć u siebie hinduskich kast, chińskich technokratów z jedynej słusznej partii czy mułłów uczących jak traktować kobiety? I jest też sporo problemów z imigrantami walącymi do naszych bram, jak barbarzyńcy u kresu Imperium Romanum, ale… czy rozwiązaniem jest tegoż Imperium dobicie?
Jednak wspólny korzeń
Polska z dziedzictwem Jana Pawła II jest zdrowsza duchowo niż społeczeństwa Zachodu pytające się autorytetów, czy wolno na twarzy nosić burkę lub na szyi krzyżyk. U nas młodzież zalega centra miast w weekendy i bawi się tak jak w Paryżu, ale nie muszą jej towarzyszyć uzbrojeni żołnierze chroniący przed zamachami. Europa nie jest dziś cywilizacją naszych marzeń, ale jej ułomne prawa i regulacje nadal wywodzą się z kodeksów cesarza Justyniana, cesarskich sporów z papieżami, a nawet z wojen religijnych. Kryzysy Zachodu nigdy u Polaków nie wywoływały odruchu ucieczki – raczej wolę zmiany Starego Kontynentu na lepszy.
Zygmunt Stary nie zgadzał się z luteranami, ale nie kazał podpalać ich zborów, Stefan Batory nie znosił Rosji, ale posłuchał papieskiego wysłannika, by zawrzeć z Moskwą pokój, a Jan Sobieski za nic nie poszedłby z Turkami na Europę. Chrześcijaństwo i Europa zrodziły także Polskę i choć ta matka przypomina nieco macochę, zdaje się chorować na demencję i trąd, to matki się nie porzuca, tylko dba o nią i walczy.
Jeszcze się w historii nie zdarzyło, by Polacy przestraszyli się wielkich wyzwań cywilizacyjnych. W XV w. chrystianizowaliśmy Litwę, w XVII w. dawaliśmy Rosji przykład wyższej kultury i szkolnictwa, a w XX w. broniliśmy Zachodu przed komunizmem. W XXI w. mamy zwątpić w swoje siły? Po pontyfikacie Jana Pawła II? Dobre sobie. Pora zakasać rękawy i nauczyć Zachód paru prawd o korzeniach wspólnej cywilizacji.