Porównanie Merza do Stresemanna wielu Niemców zresztą uznałoby za komplement. Stresemann uchodzi za męża stanu, który w latach 20. XX w. ponad doktryny przedkładał interes państwa. Jako kanclerz i potem szef dyplomacji odbudowywał zaś pozycję Niemiec, operując chłodnym realizmem, czym zaskarbił sobie wdzięczność rodaków. Jedna z reprezentacyjnych ulic Berlina, przy której mieści się na przykład Centrum Dokumentacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” (wyrastające poniekąd z dawnego projektu Eriki Steinbach), wciąż nosi jego imię.
Stresemann i ład wersalski
W polskiej pamięci Stresemann pozostaje jednak symbolem rewizjonizmu pod pozorem stabilizacji. Jego doktryna „wypełniania” oznaczała formalne wykonywanie Wersalu przy równoczesnym dążeniu do jego renegocjacji – tak by poprawić pozycję Niemiec kosztem słabszych sąsiadów.
Najostrzejsze spory dotyczyły Polski. Mimo układów z Zachodem Stresemann odrzucił analogiczny pakt na Wschodzie. „Nie będzie wschodniego Locarno” – powiedział, sygnalizując, że wschodnie granice nie otrzymają podobnych co zachodnie gwarancji bezpieczeństwa. Dla Polski brak formalizacji oznaczał ryzyko dla suwerenności i stabilności terytorialnej.
Traktat z Locarno (1925 r.) zalegalizował status quo na Zachodzie (granice z Francją i Belgią, rezygnacja z użycia siły), ale na Wschodzie Niemcy poprzestały na arbitrażu – bez uznania trwałości granic z Polską i Czechosłowacją. W 1926 r. w traktacie berlińskim Berlin postawił warunek, by Moskwa w żadnej formie nie legitymizowała wschodniej granicy Polski. Taki ruch wzmacniał w Warszawie poczucie zagrożenia i podrzędności.
Lekcje z epoki Weimaru: ekonomia jako dźwignia
Odbudowa pozycji Niemiec nie byłaby możliwa bez instrumentów ekonomicznych: planu Dawesa (1924) i późniejszego planu Younga (1929), regulujących kwestię reparacji i otwierających Niemcom dostęp do kapitału. Wejście do Ligi Narodów (1926) i stopniowa ewakuacja wojsk z Nadrenii spinały ten proces politycznie. Dla Polski był to sygnał, że Berlin potrafi łączyć techniczny pragmatyzm z długą grą strategiczną – najpierw zyskując zaufanie Zachodu, a następnie poszerzając pole manewru na Wschodzie. Ta „polityka małych kroków” do dziś stanowi punkt odniesienia dla analiz realpolitik.
Dzisiejszy kontekst jest inny, ale mechanizmy – momentami podobne. Merz prezentuje nowoczesny, proeuropejski kurs, lecz w połączeniu z wyraźnym realizmem. Akcentuje silną pozycję Niemiec w UE i partnerstwo z sąsiadami, wspiera odstraszanie Rosji i długotrwałą pomoc dla Ukrainy, a więc lokuje Niemcy mocno w NATO i kontekście transatlantyckim, a nie w „specukładach” ponad głowami sąsiadów.
Jednocześnie forsuje jednak korzystną dla Berlina umowę z Mercosurem – wbrew żądaniom Francji i Polski – oraz zapowiada rozbudowę Bundeswehry i nową architekturę bezpieczeństwa. Jak jednak słusznie zauważył prof. Marek Cichocki, z tej strategii faktycznie wyłączono Polskę, co ochłodziło relacje mimo proniemieckiego kursu rządu Donalda Tuska.
Gmach Auswärtiges Amt i duch Stresemanna
Na niedawnej konferencji ambasadorów Merz mówił o rosyjskim zagrożeniu i systemowej rywalizacji z Chinami, co brzmi nieco uspokajająco. Mówił jednak też o tym, że skoro USA redefiniują swoją rolę, Niemcy muszą uczynić podobnie. Podkreślał, że w oczach niemieckich dyplomatów interes Niemiec – nie UE – powinien stać ponad wszystkim, a priorytety to Afryka i Ameryka Łacińska (Mercosur). O Polsce nie wspomniał. Wszystko to w gmachu Auswärtiges Amt, gdzie metaforycznie unosi się duch Stresemanna, legendarnego szefa niemieckiej dyplomacji.
Kropkę nad i w sprawie wywodów kanclerza postawił Wolfram Weimer, pełnomocnik ds. kultury w rządzie Merza (odpowiednik polskiego ministra kultury). „Mamy teraz europejskie NATO pod niemieckim przywództwem” – powiedział niedawno publicznie, zupełnie otwartym tekstem. Berlin przewodzi więc nie tylko pobrexitowej UE, lecz – jak sugeruje Weimer – także NATO. To duża odpowiedzialność, zwłaszcza gdy sondaże pokazują rosnące wpływy prawicowej (lecz niechadeckiej) AfD.
W epoce Stresemanna czynnik polski bywał kartą przetargową w grze Berlin–Moskwa: ZSRS używał rozmów o pakcie z Polską, by naciskać na Niemcy; Niemcy warunkowały własne układy z Moskwą antygwarancjami wobec Polski. Taki nacisk miał oswajać Europę z myślą, że polska granica jest negocjowalna. Uspokajająca retoryka na Zachodzie, presja na Wschodzie – to wzór, który utrwalił polską nieufność. Skutek był dwojaki: wzmacniał obraz Niemiec „oddzielających” Zachód (normalizacja) od Wschodu (wieczna negocjowalność) i utrudniał Polsce budowę trwałych oparć bezpieczeństwa. Każdy awans Berlina w Lidze Narodów czy w relacjach z Paryżem i Londynem groził marginalizacją polskich argumentów.
Nie można wykluczyć, że chłodniejszy kurs wobec Warszawy ma także wygasić temat reparacji, częściowo podtrzymywany nawet przez rząd Tuska. W połączeniu z ambitną agendą obronną i handlową rodzi to skojarzenia z „duchem Locarno”: wtedy Niemcy także zamykały spory na Zachodzie, zostawiając Wschód w zawieszeniu.
Jednocześnie niemiecka strategia klimatyczno-przemysłowa – od priorytetów dla łańcuchów dostaw baterii po nacisk na standardy emisyjne i dekarbonizację przemysłu – może działać jak miękka dźwignia wobec sąsiadów. Mechanizmy unijne (CBAM, czyli cła węglowe, regulacje taksonomiczne, nowa polityka przemysłowa) stają się polem, na którym Berlin potrafi skutecznie kanalizować własne interesy. Z perspektywy Warszawy to nie są czołgi na granicy, lecz mimo wszystko realna siła przetargowa.
Pięć praktycznych wniosków dla Polski
Z polskiej perspektywy odpowiedzią powinno być jednoczesne kotwiczenie w NATO i relacjach z USA – w praktyce poprzez wzmacnianie obecności i interoperacyjności na wschodniej flance, tak aby ewentualna selektywność gwarancji europejskich była kompensowana twardą obecnością sojuszniczą; rozwijanie osi północ–południe przez pogłębianie współpracy z państwami nordyckimi i w ramach inicjatywy Trójmorza, co dywersyfikuje wektory wpływu. Warto także aktywnie negocjować wyjątki i wyłączenia w umowach handlowych (np. Mercosur), jeśli nie udaje się zbudować większości te umowy blokującej.
W ramach prowadzenia dojrzałej polityki pamięci należy za wszelką cenę utrzymywać temat reparacji w agendzie, ale dobrze też połączyć go z projektami pozytywnymi (fundusze obronne, kultury, programy edukacyjne). Wreszcie potrzebny jest stały audyt „wschodniego wymiaru” polityki Berlina – monitorowanie decyzji kadrowych i dokumentów strategicznych. Ten ostatni punkt może stać się istotny, zwłaszcza zważywszy na to, że wkrótce do głosu w Niemczech mogą dojść opcje polityczne, które będą chciały wyraźnego zbliżenia z Moskwą i Chinami.
Gustav Stresemann, którego tak przypomina Merz, kładł poniekąd fundament pod przyszłe konflikty pomimo swojego liberalnego pragmatyzmu. Reprezentując umiarkowanie konserwatywną DVP (Niemiecką Partię Ludową), Stresemann w niczym nie przypominał stereotypowego niemieckiego nacjonalisty. Zresztą jego żona, Käte Stresemann (née Kleefeld), pochodziła z wpływowej rodziny żydowskiej. Jednak to bez wątpienia właśnie zmarły w 1929 Stresemann przygotował grunt pod wiele późniejszych dramatycznych wydarzeń, których już sam nie dożył.
Paradoks polegał na tym, że zdeklarowanemu niemieckiemu nacjonaliście nie pozwolono by na taką swobodę, jaką miał Stresemann, podobnie jak dziś kanclerz z AfD nie mógłby tak po prostu ogłosić jednego z największych w historii programów rozbudowy niemieckiej armii i tłumaczyć swoim dyplomatom, że wobec słabnącej roli USA mogą już otwarcie stawiać interes Niemiec ponad wszystkim. Wszystko to jednak nie przeszkodzi AfD przejąć schedę po Merzu.