Tydzień po zamordowaniu prezydenta Gdańska potwierdzają się wszystkie obawy, jakie wyraziłbym, gdybym zdecydował się tej okropnej sprawie poświęcić swój poprzedni tekst. Chciałem jednak dać trochę czasu czytelnikom, sobie, a przede wszystkim uczestnikom polskiej debaty politycznej, którzy tak pięknie zaczęli mówić o potrzebie refleksji.
Szybko się okazało, że dla wielu jedyna refleksja to kontur twarzy Jarosława Kaczyńskiego wpisanej w rękojeść noża na kolportowanej wśród zwolenników opozycji grafice. Wskazanie sprawcy? Typowanie ofiary?
Mowa nienawiści. Lista winnych
Obawy, które sformułowałbym już tydzień temu, zamknę w trzech punktach. Pierwszy to dalsza brutalizacja debaty publicznej pod hasłem ukarania rzekomo odpowiedzialnych za gdański mord polityków i mediów. Drugi to przedstawienie każdej krytyki poczynań zmarłego jako mowy nienawiści. Za tym idzie punkt trzeci – próba zablokowania każdej krytyki działalności urzędnika samorządowego czy polityka szczebla centralnego jako potencjalnego zagrożenia dla jego życia i zdrowia.
Jak widać, wszystko to już się dzieje, może w najmniejszym wymiarze w punkcie trzecim. To jest jeszcze przed nami, lecz wydaje się naturalną konsekwencją przedstawiania każdej negatywnej informacji o prezydencie Pawle Adamowiczu jako dowodu na współsprawstwo lub podżeganie do mordu. Na listę winnych wpisano już PiS, który miał jakoby wywołać falę nienawiści wobec polityka jako osoby dla siebie niewygodnej, oraz Telewizję Polską – jako główny instrument wykorzystany do tego celu. „TVP i partia rządząca mogą sobie podziękować za falę nienawiści, którą rozpętały w stosunku do Adamowicza. Przeszkadzał im, więc się go pozbyły” – mówił w rozmowie z Wirtualną Polską Krzysztof Skiba, frontman zespołu Big Cyc.
Oczywiście winnych jest więcej, a na tej długiej liście ważną pozycję zajmuje też „Gazeta Polska Codziennie”.
Przykład polityka skompromitowanego
Chwile tuż po śmierci i pogrzebie człowieka nie są najlepszym momentem, by przypominać, jakie budził kontrowersje i skąd brał się negatywny wizerunek medialny. Być może właśnie dlatego tak ostro przeprowadza się dziś ten atak na krytyków Adamowicza. Tyle że w ten sposób atakujący malują kolejny fałszywy obraz – siebie samych.
Jako główną przyczynę działań mordercy podaje się więc, że prezydent Gdańska był politykiem Platformy Obywatelskiej. Stefana W. w nienawiści do niego utwierdzić miały audycje TVP Info, rzekomo jedynej stacji dostępnej w zakładach karnych, tak naprawdę zaś nieznajdującej się nawet w ofercie dla osadzonych.
Jest faktem, że w wykrzyczanych w trakcie mordu słowach psychopata oskarżył PO o odpowiedzialnością za rzekomą niesprawiedliwość, jaka go spotkała. Tyle że jeśli w ogóle uznać to za wiążące, jest to zemsta osobista, dotycząca jego skazania, na bardzo niską zresztą karę, w 2014 r.
Aktem wyjątkowej hipokryzji jest zaś krytyka medialnego przekazu zawierającego informacje, które nie zostały w żaden sposób obalone, a dotyczące śledztw, w dużym stopniu zaczętych jeszcze za czasów Platformy. Platformy, która właśnie w oparciu o nie najpierw rozstała się z Pawłem Adamowiczem jako swoim członkiem, następnie zaś wystawiła przeciw niemu Jarosława Wałęsę w wyborach samorządowych.
Jeśli w wyszukiwarkę internetową wpiszemy dowolne nazwisko któregoś bardziej znanego polityka opozycji i zestawimy z prezydentem Gdańska, następnie zaś ograniczymy zakres wyszukiwania do wiosny i lata 2018 r., wyskoczy nam wiele mocnych słów kwestionujących uczciwość Pawła Adamowicza i jego polityczne znaczenie. Skoro więc tak się stało, to albo dziś należy odpuścić sobie atak na media wykonujące swoją pracę, albo przyznać się, że się w swoim czasie uległo tej rzekomo wykreowanej atmosferze nagonki.
Tymczasem nie pamięta się o tym, że warunkiem zawarcia koalicji z Platformą Obywatelskiej dla Katarzyny Lubnauer było niewystawienie przez tą pierwszą w Gdańsku Adamowicza, będącego dla szefowej Nowoczesnej „przykładem polityka skompromitowanego”. Sławomir Neumann, dziś jeden z pierwszych do formułowania oskarżeń, mówił w zeszłym roku „Gazecie Wyborczej”: „Kłopoty Pawła Adamowicza nie będą mu pomagały w kampanii wyborczej. Dzisiaj zachłystuje się sondażami, ale te sondaże mogą się zmienić”. Jarosław Wałęsa natomiast twierdził, że decydując się na start w wyborach, prezydent oszukał zarówno partyjnych kolegów, jak i mieszkańców Gdańska, stawiał też tezy o jego niskim poparciu społecznym, które, jak wiemy, zupełnie się nie sprawdziły. I jeśli właśnie tej sympatii mieszkańców używa się dziś jako argumentu wobec medialnych krytyków Adamowicza, trzeba pamiętać, że samemu się ją jeszcze niedawno bardzo chętnie kwestionowało.
Hipokryzja w służbie doraźnych gierek
O ile jednak ta hipokryzja ma wymiar przykrej partyjnej przepychanki, o tyle o wiele groźniejsze jest otwarte formułowanie tezy o zabójstwie jako dowodzie nawet nie na brutalizację, ale faszyzację życia politycznego, za którą odpowiedzialność ponoszą rządzący. Podobne sugestie przytrafiły się chyba większości opozycyjnych komentatorów, którzy, z Donaldem Tuskiem na czele, zdają się inaugurować tym samym swoją kampanię wyborczą. Znajdują przy tym posłuch w zagranicznej prasie, której miejscowi korespondenci bez żadnych skrupułów podsyłają stosowne przekazy dnia.
Idzie za tym brak jakichkolwiek hamulców w rzucaniu oskarżeń i wyzwisk, oczywiście łączących się z pięknymi hasłami o zwalczaniu nienawiści. Jednak nikt nie bierze ich do siebie, ponieważ własną brutalność uważa się za usprawiedliwioną i konieczną, jest zarazem miarą desperacji i reakcją obronną. Przywołajmy grafikę z nożem z podobizną Jarosława Kaczyńskiego.
„Wszyscy mamy świadomość, że na prezydenta Adamowicza został wydany polityczny wyrok. On miał zniknąć z życia publicznego” – mówi Jan Grabiec z PO. Popularność zyskuje pomysł, by ulicę Nowogrodzką w Warszawie przemianować na Pawła Adamowicza, tak by codziennie przypominać politykom PiS o ich rzekomej zbrodni (na Nowogrodzkiej znajduje się siedziba główna Prawa i Sprawiedliwości).
Popularnym kłamstwem staje się stwierdzenie, że mieliśmy do czynienia z pierwszym mordem politycznym w Polsce po 1989 r. „Gazeta Wyborcza” wznosi się na wyżyny dialektyki, by udowodnić, że czego nie wolno było pisać po zabiciu 19 października 2010 r. Marka Rosiaka, po gdańskim mordzie pisać wręcz należy.
Jako odrębną demonstrację polityczną należy potraktować ukrycie przez organizatorów w dalszych rzędach kościelnych ław urzędujących najwyższych urzędników państwa polskiego – prezydenta i premiera.
Apele o jednostronne rozbrojenie
I choć, co zapewne moralnie jest słuszne, a po ludzku zrozumiałe, większość sympatyzujących z Prawem i Sprawiedliwością mediów powstrzymuje się przed mocnymi komentarzami, widać już, że wezwania do zmiany języka były tak naprawdę apelami o jednostronne rozbrojenie. Hasła walki z mową nienawiści nie powstrzymują przed najcięższymi oskarżeniami, nie są też w żaden sposób brane do siebie, co potwierdził tuż po wyjściu z kościoła Grzegorz Schetyna.
Rok wyborczy zaczyna się od dramatu, już pierwsze jego dni pokazują, że grozi nam całkowite rozhuśtanie nastrojów i spuszczenie ze smyczy najgorszych ludzkich emocji. Narracja opozycji wciąż jednak oparta jest na uproszczeniach i pogardzie dla wyborców drugiej strony i beneficjentów reform rządów Szydło i Morawieckiego. Dlatego też doprowadzi raczej do radykalizacji nastrojów wyborców PO-KO, mobilizacji sympatyków Zjednoczonej Prawicy wokół rządu, wreszcie – zniechęcenia wyborców niezdecydowanych.
W rezultacie w słupkach – czy raczej proporcjach – poparcia dwóch głównych graczy nie zmieni się nic. Nadzieje, jakie dziś zdają się mieć co bardziej zapalczywi opozycjoniści, są więc równie fałszywe, jak kierowane przez nich oskarżenia.