Kazik Świstak, mój znajomy, nie poszedł na wybory. Pytany, dlaczego się ociąga, kluczy, mówi, że jest za stary (ale to nieprawda), że go „te wszystkie przepychanki”, jak nazywa sytuację w Unii Europejskiej, męczą. Słuchając go i obserwując jego życie, zastanawiam się, kto jest bliżej rzeczywistości. Ludzie z tej samej wioski, którzy już z samego rana pobiegli 9 czerwca do urn, czy on i grupa jemu podobnych, którzy też wstają z pianiem kogutów, nie pozwalają sobie na nieróbstwo, od rana do wieczora drepczą przy grządkach, kurnikach, zabezpieczają rozpadające się obórki, naprawiają swoje płoty, umacniają studnie. Czy Kazik Świstak, który ziemi już nie ma, ale starannie pielęgnuje swój warzywniak, w telewizji (po przejęciu) ogląda tylko program „o góralach”, o kontakcie z żadną gazetą czy serwisem informacyjnym nie marzy, jest zacofany? Nie obchodzi go, co dzieje się w Polsce ani na świecie? „Nie dorósł do demokracji”, nie chce mieć wpływu na wydarzenia? A może właśnie uważa, że ten wpływ i demokracja nie są żadnym szczególnym awansem dla niego. Są przereklamowanym dobrem.
Racje nieobecnych przy urnach
Może jest mądrzejszy – paradoksalnie – niż wielu jego znajomych, którzy biegają ze smartfonami w kieszeniach i słuchawkami na uszach i dzięki temu wiedzą wszystko. Ci, którzy przyjeżdżają z miasta, by kupić od niego jajka, bo ma bardzo dobre kury. Albo drugi gość, spod Rzeszowa, który nabawił się przy noszeniu ciężarów kalectwa (był elektrotechnikiem) i spędza czas nad wodą z wędką. Nie po to, by się odseparować od świata, by się w ciszy zanurzyć, uspokoić. Nigdy nie narzeka, jest wesoły, lubi żarty. Poznałam go w busie, jechał do miasta kupić prezent dla ojca, który lubi czytać książki. On też „ma niską świadomość, jest nieodpowiedzialny, nie widzi, że od niego tak wiele zależy”? „Ty beznadziejny stary durniu” – ganią go sąsiedzi i koledzy. Nie reaguje na docinki, patrzy na nich jak na ludzi, którzy utożsamiają się z czymś, co nie ma wyraźnej twarzy ani celu, choć chce przekonać o wyjątkowej misji.
Po tych rozmowach przyszły mi na myśl lata 20. i 30. XX w. oraz fenomen społeczeństwa, które dało się „poderwać do lotu”, jak niektórzy to określają, i zapłaciło wysoką cenę za to w czasie wojny i później. Tamta agitacja propaństwowa (czy jakkolwiek byśmy ją nazwali), oparta nie na tak nowoczesnych technologiach informacyjnych, była czymś innym. Odwoływała się wyraźnie do dobra wspólnego, do tradycji walki o Polskę. Zapomnieliśmy też, że zwycięstwo w 1920 r. nie było tylko – i nie w pierwszym rzędzie – zwycięstwem militarnym. Wódz naczelny Józef Piłsudski nie wahał się mówić do swoich żołnierzy w Łucku: „Losy wojny są w ręku Boga”.
„Zaciągając winę sprzeczności”
Żeby rozwikłać tę rzecz, warto zacytować wymianę zdań, jaka miała miejsce w 1856 r. między cesarzem Francuzów Napoleonem III – mającym przekonanie, że będąc przykładnym katolikiem, jest zarazem politykiem nowoczesnym i pragmatycznym – a pewnym biskupem. Cesarz był z siebie zadowolony, przechwalał się, że „zrobił dla religii więcej niż Restauracja” [Restauracja – okres panowania monarchów we Francji po klęsce Napoleona Bonapartego – przyp. E.P.P.]:
„Chcę oddać sprawiedliwość rozporządzeniom wydanym przez Waszą Wysokość w kwestiach religii – odparł biskup Pie z diecezji Poitiers. – (…) Niech mi będzie wolno dodać, że ani Restauracja, ani ty nie zrobiliście dla Boga tego, co należało uczynić (…), ponieważ ani ona, ani ty nie odrzuciliście zasad rewolucji... Bo społeczną ewangelią, którą inspiruje się państwo, wciąż jest Deklaracja praw człowieka, będąca niczym innym, Panie, jak formalnym zaprzeczeniem praw Bożych. Otóż takie jest prawo Boże, że włada On tak państwami, jak i jednostkami. Po to właśnie nasz Pan zstąpił na ziemię i tego szukał. To On powinien władać ziemią, inspirując prawa, uświęcając obyczaje, oświecając naukę, kierując radami i regulując działania zarówno rządzonych, jak i rządzących. Wszędzie tam, gdzie Jezus Chrystus nie sprawuje takiej władzy, panuje nieporządek i dekadencja. Mam prawo ci powiedzieć, że On nie panuje wśród nas, a nasza konstytucja jest daleka od tego, jak powinna wyglądać konstytucja państwa chrześcijańskiego i katolickiego. Nasze prawo publiczne stwierdza wprawdzie, że religia katolicka jest religią większości Francuzów, ale również, że pozostałe kulty mają prawo do równej ochrony. Czy nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że konstytucja chroni na równi prawdę i błąd? Czy wiesz, Panie, co Jezus Chrystus odpowiada rządzącym, którzy zaciągają winę takiej sprzeczności? Jezus Chrystus, król nieba i ziemi, odpowiada im: »Ja również was, rządzących, którzy następujecie kolejno po sobie, jedni obalając władzę drugich, ja również otaczam was równą opieką. Taką opieką otaczałem twojego wuja, cesarza, taką opieką otaczałem Burbonów, a tak samo Ludwika Filipa oraz Republikę, a teraz taką samą opieką otoczę ciebie«”.
Cesarz zaprotestował gwałtownie: „Ale czy sądzisz, że czasy, w których żyjemy, mogłyby znieść taki stan rzeczy? Czy to właściwa chwila, by ustanowić takie czysto religijne królestwo, którego ode mnie żądasz? Nie sądzisz, Ekscelencjo, że wyzwoliłoby to tylko wszystkie złe namiętności?”.
„Panie, kiedy wielcy politycy, jak Wasza Wysokość, zarzucają mi, że nie nadszedł na to odpowiedni moment, nie pozostaje mi nic innego, jak pokłonić się, ponieważ nie jestem wielkim politykiem. Ale jestem biskupem i jako biskup odpowiadam im: »Nie nadszedł moment, by Jezus Chrystus królował? Dobrze! W takim razie nie nadszedł moment, aby rządy trwały!«”. (Zapis rozmowy znalazł się w książce L. Baunarda „Histoire du cardinal Pie Évêque de Poitiers”).
Autor, który zacytował ten dialog, podsumował ostatni okres w historii tego największego niegdyś mocarstwa w Europie i „najstarszej córy Kościoła” – czas, gdy to nie ustrój polityczno-społeczny decydował o pomyślności lub klęsce Francji, bowiem „czego nie zdołała dokonać monarchia, to demokracja wprowadziła w czyn”, stwierdza. I wymienia: „pięć krwawych rewolucji (1789, 1830, 1848, 1870, 1945), cztery obce najazdy (1815, 1870, 1914, 1940), dwukrotna dewastacja Kościoła, wygnanie zakonów, zamknięcie szkół katolickich, laicyzacja instytucji (1789, 1901)”.
Motywacje opornych
Wracając do tych, którzy zostali w domu podczas wyborów. Być może zabrakło podstaw do nadziei, że nowy PE będzie miał jakikolwiek istotny wpływ na ich życie i przyszłość kraju w sprawach, które są ich zdaniem naprawdę ważne. Że będzie cokolwiek od niego zależeć. Bo z biedą są otrzaskani. A w sprawie wyboru mniejszego zła brać udziału nie chcą. To ich nie interesuje. To coś sztucznego. Nie wierzą w cudowne sprawstwo działań polityków, skoro wiara w demokrację zastępuje w europejskim centrum wiarę w Boga. Być może czują przez skórę, że ujawniają się patologiczne ambicje, by zarządzać całą ludzkością, łamiąc brutalnie wszelki opór, depcząc nie tylko ludzkie sumienia, stawiając figury bożkom nowej wiary. Ta polityka jest dla nich przykładem bezładu i chaosu.
Czyż nie tu kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego tak znacząca część najbardziej prawicowo nastawionych wyborców, mieszkańców Podlasia, Lubelszczyzny, Rzeszowszczyzny, została w domach? Ludzi, którzy wciąż z nadzieją spoglądają w niebo – nawet gdy inni uważają, że tylko dlatego, że chcą się przekonać, jaka będzie pogoda.