Mimo że jesteśmy dopiero na początku kampanii wyborczej, śmiało można powiedzieć, że będzie ona najbardziej brutalna ze wszystkich, jakich byliśmy świadkami w ciągu minionych trzydziestu lat. I że będzie obfitowała w absurdy, których już teraz nie brakuje.
Wystarczy prześledzić ostatnie konwencje i wystąpienia polityków, by bez trudu znaleźć oderwane od rzeczywistości pomysły, które przeplatają się z cynicznymi wypowiedziami. Jest to obliczone na wywołanie emocji – politolog dr Jerzy Targalski uważa, o czym wielokrotnie mówił, że wygra ten, kto wywoła większe emocje. Trzeba jednak pamiętać, że nie chodzi jedynie o emocje negatywne – można pójść w zupełnie przeciwną stronę, co jest oczywiście dużo trudniejsze.
Gra koronawirusem
Nie wiadomo, jaki wpływ na kampanię będzie miał zataczający coraz szersze kręgi koronawirus z Wuhan oznaczony skrótem SARS-CoV-2, który wywołuje chorobę covid-19 z objawami podobnymi do grypy. Wiele wskazuje na to, że może się ona przenosić drogą kropelkową, więc zagrożeniem są duże skupiska ludzi. Jeżeli w Polsce znajdą się chorzy zarażeni koronawirusem z Wuhan, to może się okazać, że wszelkie konwencje i spotkania wyborcze zostaną odwołane. A wtedy kampania będzie się odbywała poprzez media i nietrudno sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała.
Na razie (dzięki Bogu) nie stwierdzono w Polsce zarażenia koronawirusem z Wuhan, więc konwencje odbywają się zgodnie z planem, chociaż nie brakuje mniej lub bardziej głupich wypowiedzi dotyczących tej bardzo groźnej choroby. Palmę pierwszeństwa absurdu dzierży posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus, która na antenie Polsat News stwierdziła, że „ten koronawirus, tak naprawdę, dla obozu PiS spadł z nieba, jak prezent bożonarodzeniowy w środku lutego”.
Z kolei politycy Koalicji Obywatelskiej od wielu dni wmawiają Polakom, że rządzący ukrywają przypadki zarażenia koronawirusem i że obecna władza nie jest przygotowana na epidemię. Dlaczego władza miałaby ukrywać tę chorobę zakaźną? To wie doskonale Jan Vincent Rostowski, były minister finansów w rządzie PO-PSL, który w miniony piątek na swoim koncie na Twitterze napisał: „Cel jest prosty: ogłosić pierwszy przypadek koronowirusa na 30 minut przed rozpoczęciem konwencji Małgorzaty Kidawa-Błońskiej!”.
Wcześniej sama kandydatka PO na prezydenta napisała na Twitterze, że wzywa premiera Morawieckiego i rząd do ujawnienia prawdy o przypadkach koronawirusa w Polsce. „Bezpieczeństwo Polek i Polaków jest najważniejsze” – dodała. Na ten wpis krytycznie zareagowali internauci, a wśród nich politycy. Adrian Zandberg (Lewica) stwierdził: „A ja prosiłbym wszystkich, niezależnie od temperatury sporu politycznego, żebyśmy zachowywali się odpowiedzialnie”. Jan Mosiński (PiS) napisał wprost: „Pragnie Pani, żeby już był, żeby zaatakował. Wówczas niczym polityczne hieny będziecie mieli o czym mówić i pisać. To jest obrzydliwe, co Pani i Pani partia robicie”.
Temat na pewno będzie wracał – już dziś będziemy świadkami wielu kontrowersyjnych wystąpień opozycji podczas nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, które jest poświęcone właśnie działaniom rządu na wypadek epidemii koronawirusa z Wuhan.
Kampanijny infantylizm
Dolnośląscy działacze Koalicji Obywatelskiej postanowili zrobić nietypowe spotkanie w powiecie lubińskim. Zainteresowaniu na miejscu zastali… portrety Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. I nie byłoby w tym może nic dziwnego gdyby nie fakt, że prowadzący spotkanie zwracał się właśnie do tych banerów.
Żywa kandydatka na prezydenta była natomiast na konwencji w Warszawie. Tam scenariusz posypał się za sprawą ekologów, którzy swoim wejściem na scenę zdenerwowali Małgorzatę Kidawę-Błońską. Aktywiści z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, którzy przejęli mikrofon, przekonywali, że neutralność klimatyczna musi być osiągnięta do 2040 r. Po apelu zeszli ze sceny, a Małgorzata Kidawa-Błońska, która wyciągnęła rękę do przywitania, została przez nich zignorowana. Internauci zwrócili uwagę na reakcję Bartosza Arłukowicza, szefa sztabu kandydatki Koalicji Obywatelskiej, który nie krył wściekłości i wyglądał jak „przyczajony tygrys”, o czym nie omieszkał napisać Joachim Brudziński, komentujący tę scenę na Twitterze.
Po konwencji pojawiło się sporo komentarzy, jednak moim zdaniem wszystkie przebił Łukasz Rogojsz z Gazety.pl, który napisał, że „Kidawa-Błońska jest apostołem dobrej zmiany”, a za nim uplasował się Tomasz Lis, który po nijakim wystąpieniu Jana Błońskiego, męża byłej marszałek Sejmu, napisał na Twitterze: „I okazuje się, że małżonek kandydata może mieć głos i mówić”.
W sobotę odbyła się także konwencja Władysława Kosiniaka-Kamysza, na której królował z kolei infantylizm. „Chodź, tygrysie, scena jest twoja” – krzyczała z egzaltacją na konwencji żona kandydata PSL, Paulina Kosiniak-Kamysz. Media Adama Michnika, cytując prezesa PSL, zachwycały się, że żona skradła mu show, internauci zaś szybko odnieśli się do wystąpienia kandydata ludowców, przypominając mu, że przez osiem lat był w koalicji z PO i wówczas nie wykazał się zbytnią inwencją z korzyścią dla państwa, a wręcz przeciwnie – zarządzane przez niego Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wydało 49 mln zł na budowę portalu dla osób bezdomnych, co spotkało się z dużą krytyką.
Narastająca agresja
Trudno wyobrazić sobie kampanie wyborcze bez negatywnych emocji, jednak teraz dochodzi nie tylko do agresji słownych, ale również fizycznych. Tydzień temu dwóch działaczy Konfederacji, którzy zbierali podpisy poparcia pod kandydaturą Krzysztofa Bosaka w wyborach na prezydenta RP, zostało napadniętych w centrum Poznania. Jeden z mężczyzn został uderzony, drugi zaatakowany gazem pieprzowym. Dwa dni później w Miastku (województwo pomorskie) pobito 60-letniego działacza PiS, który zbierał podpisy pod kandydaturą Andrzeja Dudy. Mężczyzna został uderzony, zabrano mu także teczkę z dokumentami.
W piątek w Nowym Dworze Mazowieckim nieznani sprawcy ostrzelali z broni pneumatycznej (oddano w sumie 70 strzałów) biuro europosła Ryszarda Czarneckiego. Z kolei w minioną sobotę w Warszawie nieznany mężczyzna zaatakował asystenta posła Sebastiana Kalety, wolontariusza zbierającego podpisy pod kandydaturą Andrzeja Dudy.
„Hejterskie bojówki #SilniRazem w akcji. Dziś próbowali pobić mojego asystenta zbierającego podpisy pod kandydaturą Andrzeja Dudy. Mężczyzna założył kominiarkę i kaptur, wyzywał a następnie zaatakował. Szybka reakcja przechodniów spowodowała, że uciekł z miejsca zdarzenia” – napisał na Twitterze Sebastian Kaleta.
Te wydarzenia są pokłosiem postawy części polityków opozycji, którzy sami uczestniczą w różnego rodzaju zadymach (także w Sejmie), dając tym samym przyzwolenie na agresję. Wystarczy przypomnieć posła Sławomira Nitrasa (PO), który kopnął i obrzucił wyzwiskami posłankę PiS Iwonę Arent, a obecni przy tym partyjni koledzy i koleżanki nie zareagowali. Wypada jedynie mieć nadzieję, że narastająca fala agresji zostanie wreszcie zatrzymana, chociaż obserwując to, co się obecnie dzieje, można mieć zasadne obawy, czy jest to realne.