Nagrodę dostają oczywiście tylko krewni i znajomi królika ze środowisk funkcyjnych względem PO, nieważne jak skompromitowani by byli (przykładem Schwertner z Onetu odbierający nagrodę po tym, kiedy pokazano, jak skrajnie nierzetelny okazał się jego tekst o ks. Stryczku). Ostatnio jednak w tym środowisku zazgrzytało „na ostro”.
„Wyborcza” przypuściła frontalny atak na redaktora naczelnego „Pressu” (magazynu, który odpowiada za opisywaną nagrodę), oskarżając go o mobbing. Co ciekawe, fakt, że „Press” jest skrajnie jednostronny (co przyznaje w wywiadzie na stronie swojego magazynu sam naczelny), że potrafił lansować postaci takie jak Piński, oskarżane o poważne uwikłanie w relacje z Moskwą i proputinizm, spinujące rosyjską propagandę (naczelny „Pressu” robił to po wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie), nikomu w „wolnych mediach” nie przeszkadzał. Jeśli ujawnione przez „Wyborczą” zarzuty okażą się prawdziwe, redaktor naczelny „Pressu” powinien z hukiem wylecieć z pracy. Problem tylko w tym, że do „GW” nie można mieć zaufania. Więcej, nawet jeśli te oskarżenia się potwierdzą, raczej niewiele to zmieni. Widać bowiem, że tu nie chodzi o wartości, tylko o brutalną władzę. Zresztą naczelny „Pressu”, odwijając się „GW”, sam ujawnia skandaliczne praktyki tej firmy (której był pracownikiem). Obie strony są siebie warte, mamy bowiem do czynienia po prostu ze zdemoralizowanym środowiskiem, w którym takie praktyki są powszechne. Nawet jeśli coś się zmieni w „Pressie”, to stanowisko obejmie ktoś bliższy interesom „Wyborczej” i spółki. Nieważne, jak będzie działał, póki będzie dla nich opłacalny, zostanie na swoim stołku. A gdy przestanie? Na pewno coś się znajdzie, od molestowania po mobbing. I tak to się kręci w tych „wolnych mediach”.