Pisaliśmy o tym w „Gazecie Polskiej”, zaznaczając, że Tyson to dziś w zasadzie słup ogłoszeniowy i że do sprawy nie trzeba przykładać szczególnej wagi, a jeśli ktoś dzięki niemu dowie się czegoś o polskiej historii, to i tak dobrze. Dziś choć co prawda do 75. rocznicy Powstania pozostał jeszcze niecały miesiąc, jednak za sprawą Tysona przez Polskę już przetoczyła się zawierucha. Oto bokser-emeryt znów pojawił się w Polsce przy okazji kolejnej kampanii marketingowej i wyprowadzony z równowagi podczas jednego z wywiadów miał powiedzieć, że „Polacy nic nie wiedzą o cierpieniu, bo czarni w Ameryce cierpieli bardziej”. O tym, jaki to człowiek, przekonałem się i ja – miałem możliwość spotkać się z bokserem „jeden na jeden”. Pytałem go o szczegóły z życia, o to, czym dla niego jest wolność i skąd u niego fascynacja takimi postaciami jak Ernesto Che Guevara i co robił u Ramzana Kadyrowa w Czeczenii. W ciągu 10 minut próby (!) wywiadu (zakończonego zresztą przez jego otoczenie), miałem wrażenie, że moje pytania są dłuższe od odpowiedzi, które zresztą i tak nie były na temat. Przekonałem się też, co znaczy „wkurzyć bestię”, gdy na pytanie o jego stosunek do religii, usłyszałem: „To nie twój pier… interes”. To była i tak jedna z dłuższych, bardziej składnych i parlamentarnych odpowiedzi mistrza. To pokazuje tylko, jak bardzo mylili się spece od marketingu, którzy zamiast robić mu zdjęcia w rękawicach bokserskich, postanowili zakładać mu powstańczą opaskę i podstawiać mikrofon. Mam nadzieję, że teraz już to wiedzą i że odrobią tę lekcję.
Jak wkurzyłem Mike’a Tysona
W ubiegłym roku w okolicach 1 sierpnia producent napoju energetycznego „Black” w swojej kampanii marketingowej odwoływał się do Powstania Warszawskiego. Pod koniec lipca pojawiły się sponsorowane przez niego teksty w „New York Timesie”, a w sieci wyemitowano film, na którym bokser Mike Tyson, twarz napoju „Black”, opowiadał o Powstaniu.