Oczywiście można – wzorem części publicystów-reporterów – snuć w swoich tekstach każdą możliwą teorię – polityczną, społeczną, cywilizacyjną, modową i kulinarną. Przewidywać upadki i powstania, budować scenariusze, a gdy któryś się potwierdzi, z triumfem w głosie powiedzieć: „A nie mówiłem?”.
To dość częsty zabieg. Wówczas okazuje się, że ten czy ów „już rok temu przewidywał, że PiS osiągnie 50 proc. poparcia”, a inny „nie miał złudzeń już w 2014 r., że Ukraina będzie pogrążać się w kryzysie”.
Oczywiście gdyby było odwrotnie, zaraz wyciągnęliby z archiwum taką swoją wypowiedź, w której co najmniej wątpiliby w to, co się potwierdziło. Któżby to sprawdził, a tym bardziej pamiętał.
Mimo to wiele razy słyszałem: „Zajmij się Pan tym!”. Albo: „Tym się Pan nie zajmuj. Są ważniejsze tematy!”. Ewentualnie: „O tym byś napisał, a nie o takich pierdołach!”. Nie sposób dogodzić każdemu, a i doba ma wciąż 24 godziny. Nie da się pisać o wszystkim, więc selekcja tematów jest koniecznością, tym bardziej jeśli chce się pracować sumiennie. Trochę się tłumaczę, ale to także uwaga do Janka Pospieszalskiego, mojego znakomitego kolegi z łamów „Gazety Polskiej”. Janek w ubiegłym numerze tygodnika wyraził nadzieję, że kiedy już z Jackiem Liziniewiczem „wytropimy wszystkie patologie w hodowlach zwierząt futerkowych”, opiszemy działania – jak się wyraził – „ekoterrorystów z organizacji prozwierzęcych”. Cóż, od tego specjalistów akurat nie brakuje, tylko efektów jakoś nie widać. Może dlatego, że piszą o tym równocześnie z analizowaniem wyroków trybunału, psioczeniem na listonoszy i wskrzeszaniem endecji.