Przykład pierwszy z brzegu: znowu Tusk. Donald, jak to Donald, nigdy się nie przepracowywał, teraz też ledwo przyjechał, przemówił raz i drugi, poczem ogłosił, że jedzie… na urlop! Być liderem partii opozycyjnej nad Wisłą i Odrą – toż to życie jak w Madrycie! Pewnie dlatego, że zanim na dobre wrócił, od razu udał się na kanikułę, Tusk nie zdążył jeszcze powiedzieć czegoś na temat Kościoła, biskupów i ludzi wierzących. A dorobek, nie powiem, ma. Sam przecież mówił, że nie będzie klękał przed biskupem. Używając języka jego kolegi z KLD Jana Krzysztofa Bieleckiego, który gdy był premierem, mówił o „panu prymasie”, Tusk nie chciał klękać przed „panem biskupem”, ale przed panią kanclerz to już jak najbardziej. To właśnie tenże Donald, spec od „polityki miłości”, wprowadził pogardliwe pojęcie „mohery”, w którym zawarł wszystko: niechęć do ludzi wierzących, ludzi starszych, ludzi szanujących tradycję. Po powrocie z wakacji najlepiej niech równie daleko trzyma się od Kościoła, jak zwykł to robić w każdą niedzielę i święta.
Nowy-stary szef PO nie ogłosił jeszcze żadnego hasła, ale już widać, słychać i czuć, jakie zawołania mają największe szanse, na przykład: „Precz z PiS-em” albo w ramach stałej personalnej obsesji „Precz z Kaczorem!”. Może Donek pojedzie po bandzie i ogłosi inne: „Więcej jadu!”… Tak, żeby było więcej czadu, trzeba więcej jadu, a limit wyznaczy zakochany w sobie biegacz z Sopotu. Wrócił Tusk, to może teraz pora na inne reaktywacje. Powrót Palikota? Od razu z bimberkiem z własnej fabryki, będzie weselej. Powrót Grodzkiej? Zatańczy z Grodzkim (marszałkiem), wręczy mu list miłosny – koniecznie w kopercie! – będzie śmieszniej. A na koniec, niby bez związku, historia z XVIII-wiecznej Francji. Słynny Talleyrand nie znosił ministra policji Fouché i gdy powiedziano mu, że monsieur Fouché gardzi ludźmi, Talleyrand odrzekł: „Nic dziwnego, ten człowiek zna dobrze samego siebie”…