Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Jerzy Lubach,
22.08.2021 11:40

Gambit, bluff czy wywrócić stolik?

Nie pisałem tym razem o rocznicy naszego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej, ale myśli o niej nie opuszczają mnie ani na chwilę, podobnie jak o wrześniu 1939 r. i o sytuacji tuż przed pierwszym rozbiorem Polski. Z bardzo prostego powodu: co prawda historia nigdy nie powtarza się dosłownie, ale pewne mechanizmy dziejowe są powtarzalne i pozwalają, czy raczej pozwalałyby, znającemu je politykowi unikać błędów poprzedników, popełnionych w analogicznych sytuacjach.

Na początek więc trzeba przypomnieć, że jedno z najważniejszych zwycięstw w historii odnieśliśmy bez jakiegokolwiek wsparcia największych mocarstw świata! W sierpniu 1920 r. wygraliśmy tylko dzięki solidarności całego narodu i wierności dwóch nieliczących się w świecie sojuszników – bohatersko walczącej ramię w ramię z nami armii Ukrainy oraz przyjaznemu rządowi Węgier, który zaznawszy u siebie czerwonego terroru, w kluczowym momencie dostarczył nam niezbędne zapasy amunicji.

Rok 1920 dał nam przykład, jak zwyciężać mamy

Walczyliśmy faktycznie w osamotnieniu, angielscy, niemieccy i czescy robotnicy socjaliści blokowali dostawy broni do Polski, a honor Stanów Zjednoczonych ratowała garstka szlachetnych szaleńców, lotników na ochotnika walczących w szeregach Wojska Polskiego w słynnej 7 Eskadrze im. Kościuszki. Jej twórca Merian C. Cooper, późniejszy reżyser legendarnego „King Konga” i producent słynnej westernowej „trylogii kawaleryjskiej” Johna Forda, po doświadczeniach z frontu w 1920 r. i sowieckiego więzienia, z którego uciekł z pomocą dwóch polskich oficerów, do końca życia pozostał antykomunistą i wielkim przyjacielem Polski.
Nie zmienia to faktu, że zwycięskie w I wojnie światowej i stające się światową potęgą Stany Zjednoczone palcem nie kiwnęły, by nam pomóc w krytycznej chwili, a mimo to, choć najwyższym wysiłkiem, daliśmy sobie radę. Sami. Niech więc teraz Amerykanie sami łykają hańbę sprokurowaną im przez prezydenta, którym zastąpili gościa głoszącego i realizującego hasło „Make America Great Again!”.

Montujmy własny „sojusz słabych”

Mój sąsiad omawia szczegółowo możliwe konsekwencje straszliwej porażki prestiżowej, jakiej na własne życzenie doznały właśnie USA w Afganistanie, słusznie uznając, że stawia to pod znakiem zapytania wiarygodność ich gwarancji bezpieczeństwa wobec naszego regionu. Ja zaś już we wstępie zasygnalizowałem myśl, z którą powinniśmy się bez uprzedzeń zmierzyć: skoro nie możemy liczyć na bezwarunkową pomoc wielkich, a niejeden raz w historii o własnych siłach lub z niewielką pomocą przyjaciół wydobywaliśmy się z beznadziejnych na pozór sytuacji, jak potop szwedzki, to przestańmy jęczeć, że Amerykanie gotowi są nam zafundować nową Jałtę. Nie oglądając się na nich, a już tym bardziej na takich „przyjaciół i sojuszników” jak Niemcy i Francja, zmontujmy własny „sojusz słabych”. Tych, których się oświecona Europa brzydzi, w charakterze kagańca oświaty nakładając kaganiec na usta „odrażających, brudnych, złych” – Viktora Orbána z Węgier i Jarosława Kaczyńskiego z Polski, którzy ciągną za sobą niegrzecznych chłopców z Włoch i Hiszpanii, a nawet demoralizują Francuzów, flirtując z niegrzeczną ­Marine Le Pen.

Otóż musimy ich demoralizować znacznie szybciej i skuteczniej. Jak przepowiadał bowiem śp. Wołodia Bukowski, UE w przyspieszonym tempie buduje „obóz postępu” w iście sowieckim stylu łagru, tworząc „intelektualny Gułag”. Pole manewru dla krajów pragnących żyć w zgodzie z własną tysiącletnią chrześcijańską i konserwatywną tradycją kurczy się niemiłosiernie. Każde dalsze ustępstwo wobec całkowicie bezprawnych w świetle podpisanych przez nas traktatów roszczeń Komisji Europejskiej i TSUE oznaczać będzie nie tylko rezygnację z pełnej suwerenności, lecz także oczywiste stoczenie się do poziomu wasala Niemiec, blokujące możliwość dynamicznego rozwoju Polski i całego naszego regionu. I tu jest pies pogrzebany czy może raczej powinienem rzec: Hier ist der Hund begraben! Skoro bowiem tego nie chcemy, to musimy natychmiast podjąć intensywne kontrdziałania.

Rewizja unijnego tabu

Jedną z przeszkód zdaniem jękliwych „proeuropejskich” publicystów jest dogmat, że ogromna część Polaków uważa nasz udział w UE za korzystny i nieodwracalny, więc nawet czysto teoretyczne rozważanie życia po życiu, czyli wystąpienia z Unii, jest straszliwą i niedopuszczalną herezją, choć przykład Wielkiej Brytanii dowodzi czegoś zgoła przeciwnego. PiS ze szlachetnym uniesieniem twierdzi, że ani mu w głowie polexit, ale to tabu zostało już przełamane! O możliwości, a w określonych warunkach (wspomnianego faktycznego odbierania nam suwerenności państwowej) wręcz konieczności porzucenia zwichniętego doszczętnie projektu Wspólnoty Europejskiej rozmawiali ostatnio prawicowi publicyści Rafał Ziemkiewicz i redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki. Sam fakt niby masowego poparcia Polaków dla bezwzględnego pozostawania w Unii też jest bardzo zmitologizowany. Po pierwsze, nie wiadomo, czy referendum – jedyne dwudniowe! – w sprawie przystąpienia do UE nie zostało sfałszowane, po drugie w każdym kolejnym sondażu odsetek rodaków pozytywnie oceniających członkostwo Polski w UE stale maleje, a od kilku lat nikt nie zaryzykował przeprowadzenia kolejnego badania.

Renegocjować Unię mentalnie i realnie

W artykule „Twardo wobec Brukseli” Marcin Masny, kojarzony ze środowiskiem Konfederacji publicysta równie błyskotliwy co wspomniana para, a przy tym uroczo ekscentryczny, stwierdza: „Już w 2017 r. gotowość do zagłosowania w referendum za opuszczeniem UE deklarowała prawie jedna trzecia Polaków. Dziś rzetelne badanie wykazałoby na pewno odsetek znacznie większy”. Sam on zresztą nie jest za występowaniem z Unii, lecz podjęciem przez siły konserwatywne z wielu państw członkowskich działań według hasła „Ani polexit, ani eurokołchoz”, czyli: „Zdemontujmy zrakowaciałą narośl na Europie, nie demontując tego, co w integracji podoba się Polakom”.

Myśl to jak najbardziej słuszna, ale tu wkracza kolejny czynnik determinujący, na który mamy minimalny wpływ – czas. Piłsudski przed śmiercią przewidywał niemiecki atak na Polskę w 1940 r., a polski przemysł zbrojeniowy, choć tworzył konstrukcje wielce innowacyjne, nowoczesne samoloty i broń przeciwpancerną, po prostu nie zdążył z ich pełnym wprowadzeniem na wyposażenie WP, co katastrofalnie odbiło się na losach wojny obronnej w 1939 r.

Bo czas nagli

I teraz czas nie gra na naszą korzyść – zanim okrzepnie montowane obecnie konserwatywne porozumienie w UE, Węgry i Polska zostaną postawione pod ścianą. Więcej niż prawdopodobne jest, że podobnie jak Orbán rząd Zjednoczonej Prawicy nie ujrzy ani centa z obiecywanych miliardów euro, za to i tak będzie poniewierany zgodnie z mętnym mechanizmem sprawdzania praworządności. Pan Masny ma rację i tutaj, stwierdzając nie bez złośliwości: „Odczarowanie polexitu jest słusznym zabiegiem, bo uświadamia eurokratom, że w Polsce są siły skłonne negocjować z nimi twardo, a nie poddawać się bezwarunkowo. Dla obecnej ekipy rządzącej sprawność negocjacyjna, dotychczas skrzętnie ukrywana, jest właściwie ostatnią deską ratunku. PiS-owski rząd jest bowiem osaczony ze wszystkich stron. Nikt go nie lubi: ani Putin, ani Biden, ani Bruksela, ani Praga, ani wyborcy przynaglani do udziału w testach medycznych”.

A wniosek z tego jest brutalny: trzeba od zaraz grać twardo jak nigdy dotąd, by nie okazało się, że nasze wyrafinowane strategie szachowe rozgrywają się nie na szachownicy, lecz na pokerowym stoliku, gdzie naszym królom i hetmanom przeciwstawione są nie adekwatne figury partnera (przeciwnika?), ale po prostu brudna talia znaczonych kart z wyłysiałymi w machlojach zgranymi jokerami w rodzaju Donalda Tuska.

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane